Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niebo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niebo. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 listopada 2011

Sprawa żurawia



Wersja rozszerzona wiedzy, która wybuchła w komentarzach
do przedostatniego lotu.
Po gruntownych i drobiazgowych analizach stwierdzamy co mianowicie:

1. Żuraw/czapla/bocian/komar/samolocik Lotu lata prawidłowo, bo
do w prawo.

2. Z kolei, co zaskakujące, do lewo wraca żuraw w logo Lufthansy.

3. Lufthansę zaprojektował w 1918 r. Niemiec, p. Otto Firle, grafik, architekt firera i pilot Wielkiej Wojny (Feldflieger-Abteilung 48).
Obecnie, p. Firle nie żyje od 1966 roku.

4. Znak Lotu zaprojektował w 1929 r. p. Tadeusz Gronowski, zmarły przed 21 laty P. Bóg projektowania, autor większości polskich hitów w tej dziedzinie, takich jak: "Radion sam pierze", "10-ta rocznica odparcia najazdu Rosji Sowieckiej", czy "Wykonamy plan 6-cio letni przed terminem".

5. Tzw. plagiat występuje na plaszczyźnie treści — ideowo-ornitologicznie. Trudno uwierzyć, że pan Tadeusz i komisja konkursu na lot logo nie mieli świadomości istnienia żurawia latającego po sąsiedzku. Nie zmienia to jednak faktu, iż nasz żuraw jest o wiele ładniejszy, bo leci uczciwie
i z fantazją.
W kwestii formalnej o zrzynce nie ma mowy, bo niemiecki żuraw lata banalnym skrzydłem skośnym, zaś lotu lata skrzydłami o skosie odróconym. Ciekawostką jest fakt, iż wiele lat później, zainspirowani znakiem Gronowskiego Amerykanie stworzyli swojego X-29, zaś Rosjanie Su-47 (Niemcy chcieli przenieść ten pomysł do Junkersa 287, ale zabrali się za to zbyt późno, choć wcześniej).

6. Wracając do latania cywilnego, okazuje się, że niemiecko-polska inspiracja rozmnożyła się na cały nieboskłon. — Żurawiem wykluły się następujące linie:



a. cygański Tarom*
c. płn. koreański Air Koyro
e. xiameński Xiamen
g. singapoorski Airlajn
i. lietuvskie linie w Lithuanii
b. murzyński Air Namibia
d. japoński JAL

f. kamerooński Airline
h. Biman z Bangladeszu
j. Airways w Kuwejcie




7. Przeprowadzliśmy również szczegółowe badania ornitologiczne i rasowe. Po wrzuceniu wszystkich żurawi do sokowirówki otrzymano następujące wyniki:
— Polski, bez wątpienia jest żurawiem Grus grus, czyli zwyczajnym, czyli Untergrusgrusem.
— Teutoński jest również Grus grusem, ale w wersji Über.
— W odróżnieniu od żurawi europejskich, żurawie afrykańskie to Grus nigricollis, czyli, że są czarnoszyje.
— Te azjatykie to Grus japonensis, vipo i virgo.
— Żuraw z Litwy to nieudolna mutacja i nie należy zaprzątać sobie nim nerwów (tym bardziej, że ta linia upadła z kretesem).


Kończymy tą emocjonującą podróż po odwiecznych polsko-niemieckich inspiracjach (oraz ich wpływom na resztę świata ZAPOWIEDZIĄ,
iż w jednej z bliskich audycji poruszymy temat kolejnego słynnego znaku,
co skieruje na nowe tory sposób jego spożycia.
To będzie logo z ludzikami. Stejtjun!

___________________
* linie rumuńskie twierdzą, że ten żuraw to jaskółka, ale my się na to nie nabierzemy. Poza tem, wystarczy spojrzeć jak wyglądają ich samoloty,
bo bardzo swojsko wyglądają..

środa, 12 października 2011

Tego ranka słońce zaszło na wschodzie


 11.X.2011  
Wczoraj Wola zawinęła się o 180 stopni na osi trasy W-Z, przebiegunowała przebiegle z warszawskiego brzegu na Targówek. W ten innowacyjny sposób dzielnica jest już w pełni przygotowana na przyszłoroczną euroklątwę, czyli nadejście Majów w czerwcu.
Razem z powyższym zjawiskiem przebiegunowało się także najkrótsze proroctwo literatury SF, słynne "Słońce wzeszło na zachodzie" pana Antoniego Burgessa.

środa, 14 września 2011

Parhelion


Obserwatorzy zarejestrowali lokalnie w przedwczoraj nad Wolską przelot bardzo rzadkiego Parheliona z greki (z angielska sun doga lub phantom suna, polska — uwaga! drewniana nazwa — słońca pobocznego).

Ażeby zaprawdę uwiarygodnić ten widok dodamy, iż oryginalne słońce było w tym samym momencie przyczajone za św. Wojciechem,
w odległości ca. 150 mln. kilometrów od swojej podróbki.

Całość zjawiska trwała 15 minut 35 sekund. Przepłynęło ono majestatycznie nad ciągiem ruchu, wraz z upływem czasu tracąc swoje walory, aż do zupełnego rozpłynięcia w nieboskłon.


Trochę nam to wynagrodziło, zapowiadane szumnie 2 dni wcześniej wydarzenie medialne, czyli zorze polarne, które nad Wolę niestety
nie przybyły.

Jednak, żeby nie było tak słodko, bardzo nas zaniepokił fakt pojawienia się fantoma w czasie, gdy na Kiercelaku toczy się wojna Lunapark Europa versus Parapsychiczny Świat! W dodatku Parhelion wytoczył się zza kamienicy Wolska 67, co w istocie może być znakiem złowróżby, iż to ten budynek (a nie ten z Solidarności 153) jako pierwszy padnie na atak pleneru rzeźbą.

Na dobitkę, w poniedziałkowy wieczór luna też była jakaś inna...


Jak Obserwatororzy się sprężą, to może jeszcze dziś doniosą świeżą relację
z serkowego pola walki. Także pliz stejtjun & come back!

niedziela, 20 marca 2011

Die Luft


Wczorajsze upamiętnienie święta rozmiarów (adekwatne do meteoaury).
Był to największy od 1944 roku pokaz lotniczej potęgi naszego zachodniego sąsiada w stolicy.
Warto było, bo samolot faktycznie ogromny*.
Rownież wielbicieli latającej Hansy był ogrom.

A obiektywy mieli długie i lśniące..

_______________________
* W jego wnętrzu zmieściłoby się 30 pełnowymiarowych boisk piłkarskich lub 10 międzynarodowych kontyngentów do Iraku. Rozpiętością skrzydeł potrafi dwukrotnie w ciągu doby ścisnąć słońce. Gdyby przeciętny Polak chciał go obmierzyć linijką,
to zadanie zajęłoby mu co najmniej 24 życia, 8 lat, 4 miesiące i 18 dni.

wtorek, 26 października 2010

Wieczorna zagłada


Nastrojowa zagłada. Melanholijna.

Miała miejsce 2 tyg. temu, w okolicach orła pod Nasielskiem z poprzeniej notki.
Jest bardzo oburzające — typu hańba/niegodziwość — iż zagłada, tak piękna zagłada, w ogóle nie została odnotowana! To kolejny dowód na zakłamanie i masową obłudę mediów. To kolejne czarno na białym, że media łżą i plwają na prawdę! na światowy spisek spismaków, z Kurierem Wolskim i Gazetą Wyborzczą na czele!

Ale zaprawdę powiadamwam, iż Pan Bóg nierychliwy, lecz sprawiedliwy i już niebawem to wszystko się skończy.

sobota, 18 września 2010

Schodzenia wrześniowe


Wzorem warszawskiego pioniera w fotografii opadania tarczy - Stałego Rezydenta-Komentatora M. - zaprezentuję kilka chwyconych niedawnych aktywności.
Pierwsze schwytałem na podwórku, pozostałe w środę poczas autobusu na placu Bankowym i dalej w pieszo marszu. Fotografie autobusowe są robione zza szyby skąpanej w ludzkich ekskrementach, paznokciach, gilach, plwocinach etc. - czyli we wszystkich typowych śladach aktywności pasażera komunikacji miejskiej. W podróży obojętnych, ale przy zdjęciach mogących trochę utrudnić pełny 16-bitowy przekaz.


Wrzesień i październik to miesiące cechujące się najwyższą intensywnością wieczornych solaryzacji. Na Woli, spektakularne, wysokiej jakości zachody są stałą jej cechą niezależnie od pory roku i dnia. Słońce zachodzi tu codziennie, bezdźwięcznie, ekologicznie, w profesjonalnej palcie barw oraz w kierunku nie sprawiającym większych niespodzianek nawet nowowarszowiakom.

A oto pozostała wiązka przeźroczy o słońcu. Łala!

ZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcie
(ulżyj sobie - kliknij!)

niedziela, 5 września 2010

Wrzechświat w pędzie

Pstryknęło mi się zadziwiające foto-moto. Do tej pory nie mogę odejść od zdumienia.
W trakcie szybkiej nocy Poznań - Warszawa tworzyłem eksperymanta nad uchwyceniem pędzącego czasu. Oprócz aut na autostradzie utrwaliłem także pełną minutę historii wrzechświata. Spodziewalem się, że po wywołaniu pikslów wyjdzie nic, ewentualnie deliryczne kreski. A tu - o dziwo - taki kosmos!

Czyżby nieprzepisowa prędkość niemieckiego auta była najlepszym stabilizatorem ruchu niebieskich ciał po ekliptyce?



środa, 18 sierpnia 2010

Rozsądna alternatywa

W związku 
z gwałtownym spadkiem temperatury, 
dzielnica Wola proponuje
szybkie i gładkie rozwiązanie narodowego supła, 
który się zapętlał grubymi nićmi 
przez ostatnie tygodnie.


Na Odolanach
, na ulicy Ordona (tak, tak - to ten od pieśniarki Ordonówny) marnuje się bardzo solidny i niezwykłej urody krzyż. Jest cały z żelaza i bardzo solidny. Formalnie nieco archaiczny, lekko hasiorowy, lecz przy panującym obecnie relatywiźmie estetycznym i po dodaniu treści, którą klarownie symbolizuje, jest krzyżem wręcz idealnym.

Lokalizacja jest niezwykle atrakcyjna. - Odolany zarastają obecnie nowymi osiedlami, powstają nowe banki, sklepy, place gier i zabaw, burzy się stare, nikomu już niepotrzebne fabryki, wyludniają się całe ulice i tzw. obskurne rudery. Nowi odolanie będą potrzebować symbolu spajającego ich lokalną społeczność a także magnesu przyciągającego tutaj wszystkich Polaków. Czy istnieje lepszy symbol niż ten?

Przyjrzyjmy się także jego arcypolskiej historii.
Najprawdopodobniej ten właśnie krzyż przekazywał przed wojną energię elektryczną pobliskiej fabryce "Visa", Lilpopa, przędzalni "Wola" i wielu innym fabryczkom i zakładom,
w których uczestniczyły nasze pradziady...
A nie jest wykluczone, że jego historia sięga jeszcze głębiej...
- być może przekazywał prąd powstańcom listopadowym, królom elekcyjnym i wiatrakom holenderskim? kto wie...

Dodatkową atrakcją miejsca jest pobliska obecność na ul. Kasprzaka słynnych rzeźb do samodzielnego montażu, które stoją tam od lat 60tych ubiegłego stulecia i wciąż na coś czekają. Być może otwarcie krzyża na ul. Ordona również dla nich okaże się wielką szansą na podniesienie oglądalności? Tym bardziej, że zarówno krzyż, jak i niektóre rzeźby są zadziwiająco spójne formalnie.


 Był to specjalny dodatek do Lokalnego Obserwatora, którego następny numer ukaże się lada dzień i noc. 


poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Jajo

Kończąc gorączkę sobotniej nocy nastąpiło przemieszczenie powrotne wzdłuż Jana Pawła i spotkanie z wielkim kamiennym jajem. Nie wiedziałem o jego istnieniu, choć to moje rodzinne strony. Jajo pojawiło się podobno w zeszłym roku przed Wielkanocą i jest pomnikiem upamiętniającym datę i godzinę śmierci Jana Pawła II, papieża Polaka.

Pomnik zaprojektował, oszlifował i rzetelnie wygładził do organicznego finału pan rzeźbiarz Marek Moderau za sumę 25 tys. złotych. Jajo przypomina swoim kształtem jajo, lecz można dopatrzyć się w jego formie również fascynacje artysty stylistyką wczesnych maków z serii gie.

Mikromonument zlokalizowany jest na trawniku pomiędzy ścieżką rowerową a Pawiakiem. To tuż obok, gdzie nie wiadomo, czy wyjechał spod arkad, niedawno prezentowany rowerzysta K. Gawronkiewicz (wraz z osobą towarzyszącą).
Pomimo swego przyjaznego dla rowerzystów - pozbawionego kątów prostych - kształtu pomnik wzbudza dość duży niepokój, szczególnie nocą. Stawia także znaki zapytania i skłania do zadumy.

W sumie dobrze, że stoi/leży po śródmiejskiej stronie eks-ulicy Marchlewskiego bo na Woli by się nie sprawdził - jest za mało praktyczny - nie ma w nim nic co dałoby się wymontować i zanieść do najbliższego skupu złomu. Z tych samych powodów nie przyjąłby się też w Poznaniu. Pomnik z nie działającym zegarem byłby dla poznaniaków bezużyteczny.




Bardzo lubiłem Karola Wojtyłę i szczerze mi go tutaj brakuje. Szczególnie teraz, gdy "Kościół nie opowiada się po żadnej ze stron konfliktu". Papież powiedziałby dwa zdania i ruch na Trakcie Królewskim byłby udrożniony w ułamku sekundy.
No, ale go już nie ma..
Za to w alei jego imienia podrzucono jajo.


pst, pst! Znalazłem w GW z 2009 artykuł, który podobnie opisuje to zjawisko. Przy czym należy zachować daleko idący dystans, bo Wyborcza podobno kłamie.
Tylko ja podobno nie kłamię, więc proszę to wziąć pod uwagę.



niedziela, 15 sierpnia 2010

Nocna krzyżówka

Parę świeżutkich migaczy z sobotniej upalnej nocy na wybiegu.



Dużą zmianą w stosunku do wizji lokalnej sprzed dwóch tygodni jest ogrodzenie ulicy prowizorycznym płotem (wkrótce pojawi się solidny mur, kopia tego ze Strefy Gazy)
i pojawienie się na deptaku po stronie krzyżochroniarzy nieprawdopodobnej wprost ilości ekstremalnie ozdobnych dziewcząt. Przechadzały się w te i nazat na kilkumetrowych nogach rozsyłając czar oczkami i ząbkami.

Niestety nie byłem w stanie tego spaparazzić, bo Aniołek użyczający mi głowy w charakterze statywu  kategorycznie odmówił współpracy.


Niewątpliwie od kiedy nastał czas krzyża, ruch turystyczny na Trakcie Królewskim osiąga maksymalne słupki. Wreszcie życie nocne stolicy przestało przypominać życie nocne w Koluszkach i zdecydowanie wkroczyło do Unii. Oprócz bezdyskusyjnych zalet komercyjnych jest nadzieja,
że odwieczny polski symbol nadziei i zmartwychwstania wywietrzy ze zlaicyzowanej Europy lewacką stęchliznę, że zarazek wiary rozniesiony przez zagranicznych turystów odmieni oblicze kontynentu i który, jako i przed wiekami, stanie się oazą szczerego, uśmiechnietego na biało człowieka!



poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Czasownik

... czyli ekskluzywny suplement nieba. Tym razem niebu bliższy, wyższy.



Nastąpi badanie czasu od podszewki, wieży od środka, organów od wewnątrz oraz patrznie na Wolę z góry. Będzie też nieżyjący gołąb i dzwon św. Wojciecha.
Wszystko to w kolejnym odcinku opowieści z kościelnej wieży na ulicy Wolskiej.


Zapraszam do przygód. Slajdy na start!

Pokręcone Schody na chór. A na nim organy i dobry punkt obserwacji poziomu wiary.


The Clock room, gdzie czas ma poczwórne oblicze a od wewnątrz upływa w negatywie. To wolski światowid - lokalne robotnicze neopogaństwo ucywilizowane pod patronatem kościoła. 

To tutaj umierają gołębie, których czas dobiega końca.

Potem jeszcze więcej schodów, dzwony i przejście na najwyższy poziom gry.


My jednak rozpraszamy się w cztery strony świata zwiedzając tarasy
i podziwiajac panoramę Woli.

panopanopanopanopanorama E

(kliknij, aby podziwić)



Kończąc oczopojenie, zapisujemy w kajecie obecność na tarasie cegieł z Chylic, Henrykowa i Dreglina.


Wejście na ostatni level, aby stoczyć zwyczajową walkę z Bossem odkładamy na kolejny odcinek przygód z wieżą. 
Stejtuned!


 INFORMACJE PRAKTYCZNE 

Do kościoła św. Wojciecha jest wyśmienity dojazd nawet z najciemniejszych zakamarków stolicy a łącząc użycie pociągu lub PKSu i Dworca Zachodniego
- z najbardziej zapyziałych zakątków globu.

Do kościoła wejść najlepiej wtedy, gdy jest otwarty. Po chwili modłów i kilkuminutowej, niezbyt forsownej rozgrzewce (uważać na mikrokontuzje!) rozpoczynamy naszą pełną niebezpieczeństw wędrowkę.
Przede wszystkim musimy sforsować Drzwi prowadzące na chór. Najmniej wyczerpujący jest wariant, jeśli są właśnie otwarte. Jeśli nie są to wracamy do rozgrzewki modlitewnej i czekamy, aż się otworzą. Jeśli udało się nam już dostać na chór, czekają nas kolejne drzwi: Drzwi Właściwe, drzwi, za którymi już tylko niebo błękitne. Również w tym przypadku musimy się liczyć z tym samym problemem: drzwi mogą być zamknięte. Jednak weszliśmy już co najmniej kilkanaście metrów wzwyż. Ta wysokość jest już zbyt niebezpieczna a włożony wysiłek zbyt duży, aby się teraz wycofać. Używamy więc sposobu indywidualnego i już jesteśmy po drugiej stronie.

W tym miejscu zaczyna się dopiero prawdziwe misterium grozy wchodzenia po schodach: Rozszalale pająki, glizdy, gigantyczne pchły i inne stworzonka, pajęczyny grubości szczura, odrażające farfocle... Wszystko to ma tylko jedno zadanie - złamać w nas żądzę zwiedzania niehigienicznych pomieszczeń!
Jednak przy pomocy modlitwy i różnych sposobów indywidualnych pokonujemy i tą przeszkodę. Droga w górę wydaje się teraz nieco bardziej stabilna, poza ptasim guano żadnych większych pułapek. Już sekundy dzielą nas od szczytowania i wtedy zastępuje nam drogę Nadajnik Telefonii Komórkowej..
Znów znajomy problem: jeśli jest wyłączony, możemy śmiało iść wyżej, jeśli pracuje, to w ułamku sekundy ludzkie rozmowy usmażą nam mózg.. Ponownie stosujemy jakiś sposób indywidualny lub czekamy, aż rozmowy się przerzedzą. O wycofaniu się w tym momencie nie ma mowy jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy chcieliśmy już spękać na chórze. Poza tym, co jeśli otwarte przez nas drzwi są ponownie zamknięte?

Te rozterki, w pełni wynagradza nam wizyta w fabryce czasu - w klokrumie - kolejnym poziomie przygody. Tutaj, w otoczeniu poczwórnych zegarów, można zadumać się nad życiem przyszłem i minionem, uzupełnić zapas amunicji, i zebrać trochę źyć (tip: jedno ukryte jest pod martwym gołębiem). Nie należy jednak zostawać tu zbyt długo, bo czas biegnący z poczwórną prędkością może nas szybko zestarzeć.
Za pomocą rąk lub sposobu indywidualnego otwieramy małą klapkę w suficie - wejścia do wyższego poziomu. Dotarliśmy do bijącego serca wieży - Dzwonnicy. Są tu trzy dzwony i cztery wyjścia prowadzące na tarasy widokowe (lub dalej). Powyżej długa drabinka prowadząca do finału wędrowki.
W tym miejscu mamy też pierwszą tak oczywistą szansę na powrót taktyczny i przegrupowanie sił. Pod pretekstem podziwu dla widokow skaczemy w dół i już po 3 sekundach jesteśmy na dole (tip: przed skokiem lepiej zebrać bonus nieśmiertelności, schowany pod najmniejszym z dzwonów). Wciskamy pauzę i rozpoczynamy przygotowania do walki z Bossem...


PODSUMOWANIE
Truność: 5/10 Grywalność: 8/10 Bonusy: 12 (+ dwa ukryte)

Punktacja:
+ 100 za 2 pierwsze poziomy + 150 za kolejne + 550 za przejście Zegarów + 800 za Nadajnik + 50 za odkrycie martwego gołębia + 10 za likwidację glizdy lub pająka