Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wola. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wola. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 9 stycznia 2011
sobota, 8 stycznia 2011
piątek, 7 stycznia 2011
Kategoryczna dementacja śmierci Zawiszy
Zaawansowaliśmy się w Zawiszę Artura i śpieszymy zakomunikować,
że Wikipedyści przepisali prawdę: Zawiszę powieszono 26 listopada. Przepraszamy Wikipedystów, bo to małe flegmiątko w ich stronę odbyło lot bezsasadny.
z 27 XI 1833 r. i Korrespondent (dzień później). Oba tytuły zamieściły identyczny tekst, który kończy się poniższym zdaniem:
"Wyrok powyższy, zatwierdzony przez Głównokommenderuiącego, wykonanym został przepisanym porządkiem dnia 14 (26) b. m.
w Warszawie na zwyczajnym placu exekucji pomiędzy rogatkami Jerozolimskiemi i Wolskiemi o godzinie 9 rano, w obec zebranych widzów".
Zacytujemy go w całości mikro-czcionką, bo warto go poznać nie tylko ze względu na patefon, ale też na niebywale ekspresyjny, pełen słownych zawijasów i wikwitów język tamtej epoki.
UWAGA! Leci cytat:
D. 27. Listopada. — Rok 1833, no. 319, Środa.
Wiadomo już, że zeszłej wiosny, będący za granicą Polscy powstańcy ułożyli zbrodniczy zamiar, wznowienia nowego powstania w tutejszym kraju, który zaledwie począł używać spokojności pod prawym Rządem; aby znowu wciągnąć mieszkańców onego w nieszczęścia wewnętrznych zamieszań. Chociaż bezrozumue pokuszenia tych burzycieli, ze względu przedsięwziętych przez Rząd środków, żadnego nie mogły mieć skutku, jednakże niektórzy z nich wtargnąwszy w granice Królestwa, z uzbroionemi bandami włóczęgów, odznaczyli się grabieżą
i morderstwem, i z usilnością starali się wciągnąć mieszkańców do uczestnictwa swoich zamiarów, lecz będąc prawie wszysey schwytani, na mocy Najwyższego rozkazu JEGO CESARSKIEJ MOŚCI oddani zostali pod sąd wojenny wraz z wszystkimi tymi, którzy im pomogali, lub ich ukrywali, Auditorjat polowy czynnej Armji, roztrząsnąwszy ostatecznie Akta niektórych z tych przestępców, znalazł ich winnymi, według ich własnych zeznań:
i morderstwem, i z usilnością starali się wciągnąć mieszkańców do uczestnictwa swoich zamiarów, lecz będąc prawie wszysey schwytani, na mocy Najwyższego rozkazu JEGO CESARSKIEJ MOŚCI oddani zostali pod sąd wojenny wraz z wszystkimi tymi, którzy im pomogali, lub ich ukrywali, Auditorjat polowy czynnej Armji, roztrząsnąwszy ostatecznie Akta niektórych z tych przestępców, znalazł ich winnymi, według ich własnych zeznań:
— 1) Artura Zawiszę, stanu szlacheckiego, urodzonego w województwie Mazowieckiem, byłego w szeregach rewolucyjnych Porucznikiem, lat 23 mającego; że po przywróceniu w Królestwie Polakiem prawego Rządu, niechciał korzystać a Najwyższego przebaczenia, wydalił się
z powstańcami do Francji, należał tamże do Towarzystw Demokratycznego i Karbonarów, a przy formowaniu w Paryżu przez byłego Podporucznika wojsk Polskich Zaliwskicgo Emissarjuszów, celem wznowienia niespokojności w kraiu Polskim, a chęcią przyiął na siebie, według włożonego planu, tytuł Naczelnika Okręgowego obwodów Sochaczewskiego i Warszawskiego, z głównym punktem miasta Warszawy. Skutkiem tego przybył do Pruss pod fałszywem nazwiskieim Borellii wraz z drugim Emissarjuszem Kalixtem Borzewskim, zebrali bandę z 6 ludzi złożoną, z którą wtargnęli tajnym sposobem w granice Królestwa z bronią w ręku, dla wzbudzenia powstania, mordowania tych, którzy byli wiernymi prawemu Rządowi, i rabowania kass; przy wiosce Radzikach (w województwie Płockiem) napadłszy nocą na stójkę Kozacką, zamordowali 3 Kozaków, dla tego iedynie (iak sam zeznał Zawisza) ażeby odkryć mieszkańcom cel swego przybycia, i zachęcić ich do łączenia się z nimi. Następnie Borzewski, obawiaiąc się z podobnego przedsięwzięcia złych skutków, uszedł skrycie za granicę, zdawszy całą bandę dowództwu Zawiszy, który, niezachwiany w zbrodniczych zamysłach, staraiąc się osobiście wpaiać i wezwaniami własnego układu podżegać spokojnych mieszkańców do dzielenia niecnych zamiarów, powiększył na ten cel swoią bandę do 11 ludzi, zmusił ią do wykonania sobie przysięgi, przedsięwziął przedrzeć się do Warszawy z puginałem i trucizną; a nakoniec przy schwytaniu go w Krośniewickich lasach, dowodząc bandą powtórnego dokonał morderstwa na Officerze, Podofficerze i 2 Żołnierzach huzarów Rossyjskich.
z powstańcami do Francji, należał tamże do Towarzystw Demokratycznego i Karbonarów, a przy formowaniu w Paryżu przez byłego Podporucznika wojsk Polskich Zaliwskicgo Emissarjuszów, celem wznowienia niespokojności w kraiu Polskim, a chęcią przyiął na siebie, według włożonego planu, tytuł Naczelnika Okręgowego obwodów Sochaczewskiego i Warszawskiego, z głównym punktem miasta Warszawy. Skutkiem tego przybył do Pruss pod fałszywem nazwiskieim Borellii wraz z drugim Emissarjuszem Kalixtem Borzewskim, zebrali bandę z 6 ludzi złożoną, z którą wtargnęli tajnym sposobem w granice Królestwa z bronią w ręku, dla wzbudzenia powstania, mordowania tych, którzy byli wiernymi prawemu Rządowi, i rabowania kass; przy wiosce Radzikach (w województwie Płockiem) napadłszy nocą na stójkę Kozacką, zamordowali 3 Kozaków, dla tego iedynie (iak sam zeznał Zawisza) ażeby odkryć mieszkańcom cel swego przybycia, i zachęcić ich do łączenia się z nimi. Następnie Borzewski, obawiaiąc się z podobnego przedsięwzięcia złych skutków, uszedł skrycie za granicę, zdawszy całą bandę dowództwu Zawiszy, który, niezachwiany w zbrodniczych zamysłach, staraiąc się osobiście wpaiać i wezwaniami własnego układu podżegać spokojnych mieszkańców do dzielenia niecnych zamiarów, powiększył na ten cel swoią bandę do 11 ludzi, zmusił ią do wykonania sobie przysięgi, przedsięwziął przedrzeć się do Warszawy z puginałem i trucizną; a nakoniec przy schwytaniu go w Krośniewickich lasach, dowodząc bandą powtórnego dokonał morderstwa na Officerze, Podofficerze i 2 Żołnierzach huzarów Rossyjskich.
— 2) Edwarda Szpeka, urodzonego w Warszawie, Podporucznika z wojsk powstańców, maiącego lat 22; źe się wydalił do Francji, w liczbie upornych powstańców, miał udział w przedsiewzięciaeh swego szwagra Zaliwskiego, przyiął naznaczenie być Naczelnikiem okręgowym obwodu Stanisławowskiego, z obowiązkiem spalenia magazynu Pragskiego; że pod cudzem hazwiskłem Wraż i drugini Emtfiissarjuszem Getzoldem przybył do Gallicji, gdzie sa pomocą obywateli Jerzego i Wincentego Tyszkiewiczów, Tomkowicza, Horodyńskich, Horocha, i młodego Tetmayera, sformował bandę włóczęgów z 6 łudzi, uzbroionych podwójnym kompletem palnej broni, z którą w sposobie tajnym przeszedł granice Królestwa Polskiego i zmusił ią do wykonania sobie przysięgi, następnie niespodzianie rozstawszy się s swoią bandą, przybył do Warszawy celem uformowania nowej, przebywał u matki swoiej około 6 niedziel, i oznajmiał przychodzącym o swoich zamiarach, przez co naraził ich na niezbędną według praw odpowiedzialność.
— 3) Stefana Giecołda, rodem znWileńskiej Guberni, byłego Radcę honorowego, maiącego lat 30; że w czasie rokoszu Polskiego, złamawszy przysięgę wierności poddaństwa, wszedł w szeregi powstańców, wydalił się z nimi za granicę, i następnie we Franeji podzielił zamysł Zaliwskiego, przyiąwszy tytuł Naczelnika okręgowego Puszczy Białowiejskiej; że z drugim Emmisarjuszern Szpekem przybył do Galicji, i razem z nim i bandą uzbroioną przeszedł potaiemnie granice Królestwa, a nakoniec rozłączywszy się ze Szpekem, pozostał iako Dowódzca bandy z 4 ludzi złożonej.
— 4) Alexandra Palmarta, rodem z województwa Płockiego obwodu Lipnowskiego, maiąccgo lat 22; ze przystał do bandy wichrzyciela Zawiszy, wykonał mu przysięgę w czynnym udziale dopięcia celu zbrodniczych zamiarów, rozdawał mieszkańcom podżegające proklamacje, i namawiał ich do łączenia się z bandą; wprowadził wielu Obywateli w związki haniebne, i nakoniec miał udział w morderstwie dokonanem przez bandę, którą uięto w Krośńiewickich lasach.
Za tak ciężkie przewinienia Auditorjat polowy czynnej Armji na mocy praw karno-woyskowych skazał wyż. wspomnionych zbrodniarzy, iak następuie: Artura Zawiszę na powieszenie, Edwarda Szpeka, Stefana Getzolda i Alexandra Palmarta na rozstrzelanie.
Wyrok powyższy, zatwierdzony przez Głównokommenderuiącego, wykonanym został przepisanym porządkiem dnia 14 (26) b. m. w Warszawie na zwyczajnym placu exekucji pomiędzy rogatkami Jerozolimskiemi i Wolskiemi o godzinie 9 rano, w obec zebranych widzów.
***
Można jeszcze dociekać, dlaczego rosyjskie źrodła, niewiele później, podaja datę 15 listopada i — co ciekawe — skąd pewność, że lokalizacja określana jako "zwyczajny plac egzekucji pomiędzy rogatkami Jerozolimskimi i Wolskimi" zostało przyklejone do tych pierwszych (stąd późniejsze Plac/rondo Zawiszy). "Pomiędzy" to nie to samo co "przy" (w dodatku Jerozolimskich).
Pewnie jest to gdzieś solidnie obźródłowane, ale... może też pojawia się tutaj malutki cień szansy na postawienie na Towarowej nowego pomnika (makieta szubiennicy lub coś równie spektakularnego).
Wola ma już jedną szubiennicę (na Mszczonowskiej), druga, podkreśliłaby tylko terminalny koloryt tej dzielnicy.
Nie wydalamy się jeszcze od naszego nieśmiertelnego bohatera. Powrócimy za chwilę z jeszcze większą usilnością, w jeszcze dłuższym cytacie,
Etykiety:
Artur Zawisza,
Ochota,
odkrywki,
Wola,
znikawka
czwartek, 6 stycznia 2011
Łola wali się!
Tym razem wali się Wola z wczesnych lat pięćdziesiątych — Róg Karolkowej i Solidarności się wali.
Zapewne budynek został objęty dzielnicowym programem dezintegracyjnym "Wyburzamy przeszłość, by zrobić miejsce dla przyszłości".
To bardzo niepokojące, bo po słusznej fali zniknięć starych ruder
(np. fabryki Kamlera) przyszła kolej na budynki z naszej półki. Lata 50-te,
to przecież tuż za miedzą!
(Przypominamy, że kilka miesięcy temu zniknęło już nieodległe w rzucie beretem kino Wu-Zet).
Następny w kolejce jest narożnik Karolkowa/Leszno.
Zapewne budynek został objęty dzielnicowym programem dezintegracyjnym "Wyburzamy przeszłość, by zrobić miejsce dla przyszłości".
To bardzo niepokojące, bo po słusznej fali zniknięć starych ruder
(np. fabryki Kamlera) przyszła kolej na budynki z naszej półki. Lata 50-te,
to przecież tuż za miedzą!
(Przypominamy, że kilka miesięcy temu zniknęło już nieodległe w rzucie beretem kino Wu-Zet).
Następny w kolejce jest narożnik Karolkowa/Leszno.
Ale tutaj przynajmniej wiadomo, kto jest za to odpowiedzialny >
Jak pod socrealistyczne osiedla Młynowa (stojące, jak wiadomo na gruncie
z mąki) podpełznie metro, to wszystkie te "szybkościowce" i budowane
w terminie 300 procent normy budynki złożą się jak domki z kart.
Akurat redakcja wie co mówi, bo w trakcie odpalenia metra na Żoliborzu zasiedlała plac Wilsona. Gdy po wielu miesiącach ciszy nastąpił wreszcie wielki ten dzień: pierwszy wagon przemknął pod Słowackiego, to zaskowyczały wszystkie psy w okolicy a redakcyjne szklanki w kredensie były ekstremalnie niespokojne..
Nie chcemy nikogo straszyć, ale zaprawdę głosimy, iż metro będzie zagładą Łoli.
Etykiety:
karolkowa,
świadectwa,
Świerczewskiego,
Wola,
znikawka
czwartek, 30 grudnia 2010
Życia Zawiszy
Właśnie wróciliśmy z kolejnej wyprawy na wschodnią stronę sieci. Koledzy Rosjanie mają tam niewiarygodną ilość pamiątek (z roku na rok coraz większą) i postanowiliśmy, od czasu do czasu, którąś z nich tutaj skonsumować.
Tematem dzisiejszego posiłku będzie egzekucja Artura Zawiszy
na rondzie Artura Zawiszy.
Bohater tego wydarzenia wszedł
do narodowego patefeonu nie tylko
za sprawą żywego w owym wydarzeniu uczestnictwa.
Jego droga w tym kierunku zaczęła się 30 listopada 1830 roku — w dniu wybuchu listopadowego powstania. Przez ponad rok siekł Moskala pęczkami, brał udział w najbardziej medialnych bitwach: pod Ostrołęką i Olszynką Grochowską, za zasługi otrzymał awans na kapitana i Virtuti Militari.
Po przegranej wojnie, oddalił się
z Królestwa na emigrację. Rok później wrócił i po krótkim epizodzie terrorystycznym (organizował partyzantkę na płn. Mazowsza) został schwytany.
A jeszcze 3 lata wcześniej był zwykłym studentem prawa UW...
(Zresztą co my tu będziemy przepisywać internet — po biografię Zawiszy zawsze można sięgnąć tutaj).
Wroćmy zatem na szafot. Wyjmijmy lupkę i popatrzmy z bliska w ten chłodny poranek 27 listopada 1833 roku...
Dochodzi dziewiąta. Przy Rogatkach Jerozolimskich, car ufundował dziś darmowy spektakl: egzekucję byłych powstańców! Rozstrzelani będa: Edward Szpek, Stefan Giedołd i Aleksander Palmart. Ich partyzancki dowódca — Artur Czarny Zawisza — zostanie powieszony.
Właśnie wprowadzają skazańców. Zdejmują im kajdany.
Zawisza, odziany w prosty, więzienny ubiór zaczyna się trząść.
— Chłodno... *) — mówi, bo nie chce, żeby jego oprawcy pomyśleli, iż dygocze ze strachu.
— Czy nie ma tu kogokolwiek, komu mógłbym przekazać swoją ostatnią Wolę? — pyta.
Podchodzi do niego kapitan Masson (adiutant gubernatora Witta, zarazem naczelnik warszawskiej poczty).
Skazaniec mówi głośno i dobitnie, tak, aby wszyscy mogli go usłyszeć:
— Powiedzcie mojej matce, że umieram, bedąc jej godnym synem!
W chwilę potem, padają 3 strzały: skonczyła się egzekucja supportująca — stracono jego podkomendnych.
Zawisza patrzy w ich kierunku i mówi:
— Dlaczego nie umieram wojskową śmiercią?
Pytanie zostaje zignorowane. Za to zakładają na niego "smiertnuju rubachu". Czarny zrywa ją z siebie. Z wściekłością rzuca koszulę na ziemię.
Każą mu się uspokoić. Przyprowadzają księdza.
Ksiądz, wznosi w górę rękę z krzyżem i zaczyna głosić: — Sprawiedliwość
i opatrzność boska...
— Opatrzność i sprawiedliwość! Gdyby one istniały, tego by nie było! — przerywa mu gwałtownie skazaniec i wchodzi na szafot.
Ostatnie jego słowa brzmią następująco:
— Gdybym miał sto żyć, wszystkie bym ofiarował mojej ojczyźnie!
Kat, dźwignia, zapadnia. Kurtyna, koniec przedstawienia. **)
________________________
Ostatnie Zdanie przegryzało się potem latami w sosie Romantycznej Legendy Tradycji Niepodległościowych Uniesień (R. L. T. N. U.) (joł!) i w swej ostatecznej — pomnikowej — formie zabrzmiało nastepująco:
"Gdybym miał STO LAT żyć, wszystkie bym ofiarował mojej ojczyźnie!".
Wróćmy teraz na rondo.
Z przystaku (tradycyjnie) ucieka ósemka, w budzie na przeciwko ktoś właśnie kupuje Najlepszą Zapiekankę w Warszawie, zaś Hotel Sobieski (tradycyjnie) zachwyca nas pięknem i prostotą formy.
Myślimy o dojmującym braku rogatek i ilości żyć bohatera, które zostały mu jeszcze do wykorzystania...
Liczba zaś ma na imię 99.
Trafnie wytypował ją — nomen omen — Piotr Wysocki. Nie jest to autor ataku na Noc Listopadową *), lecz autor bardzo fajnego txtu w Kw. Hist. "Łowiczanin", dodatku do "Nowego łowiczanina", ukazujący się w Łowiczu dla łowiczan **).
My z kolei, możemy tylko lokalnie zmodyfikować ową liczbę na 97.
Wysocki nie wziął pod uwagę: (a.) życia, które wykorzystał już 400 lat wcześniej Zawisza Czarny z Grabowa oraz (b.) kolejnego życia — życia w trakcie realiacji — Artura Zwiszy z PiSu (dotychczasowe osiągi: tutaj).
_________________________
Kolejnym uściśleniem jest skąd się wzięło to wikipedyczne "lub" w dacie śmierci środkowego Zawiszy (że zmarł "26 lub 15 listopada").
Wynika to z dwóch kalendarzy funkcjonujących w tamtej epoce: Moskale, jako dzika swołocz, liczyli daty wg, kalendarza juliańskiego, my zaś — jako cywilizowana reszta Europy — wg. gregoriańskiego.
Zjawisko to, przybierajace czasami formę "jak podają inne źródła", wynika
z istoty Wikipedii, którą jest przepisywanie od innych i nie należy się tego czepiać. Po prostu, ktoreś z ogniw pośrednich nie zgłębiło akurat należycie wszystkich mgnień czasu lub zapatrzyło się w napis na łowickim pomniku. Poza tym finalny Wikipedysta zostawił czytelnikom możliwość wyboru pomiędzy datami śmierci Zawiszy (co dobrze o nim świadczy, bo grunt to alternatywa).
My jednak nie połakomiliśmy się na żadną z tych dat. Po ucywilizowaniu Juliana Grzegorzem, zaobserwowaliśmy, iż prawidłowa śmierć urodzonego w Sobocie Czarnego, odbyła się w środę 27 listopada 1833 r.
Niby dzień rożnicy w te, czy wewte nie robi dużego zamętu *), ale, w miarę możliwości, tzw. prawda powinna być staranna.
_________________________
Możemy także, pierwszy raz od wynalezienia polskiej sieci, zacytować owe historyczne rondo w oryginale: po rosyjsku. W dodatku będzie to rosyjski sprzed reformy pisowni, co z pewnością ucieszy wszystkich 15 obserwatorów Frontu.
Oto Vłala! (powiększyć literki i delektować się melodyjnoscią staroruskiego tekstu).
Казнь Завиши
Завиша повѣшенъ на лобномъ мѣстѣ между Вольсвою и Іерусалимскою заставами, 15 Ноября ст. ст. 1833 года въ 9 часовъ утра. Тогда-же разстрѣлены, въ тоиъ-же самомъ пунктѣ, состоявшіе подъ командою Завиши: унтеръ-офицеръ бывшихъ Польскнхъ войскъ Эдуардъ Шпекъ, помощникъ экспедитора въ бывшемъ Виленскомъ университете, титулярный совѣтникъ Степанъ Гецольдъ и шляхтичъ Александръ Пальмартъ.
Вотъ какія подробности разсказывали объ втой вазви. Всѣ преступники были приведены въ цѣпяхъ. Когда стали ихъ снимать, Завиша, одѣтый въ обыкновенномъ халатѣ, дрожалъ. Вѣроятно для того, чтобы не подумали, что онъ дрожалъ отъ страху, онъ сказалъ окружающимъ: „холодно!" (zimno). Потомъ спросилъ тоже попольски: „Нѣтъ-ли тутъ кого-нибудь, кому-бы я могъ передать мою послѣднюю волю?" (Czy nie ma tu kogokolwiek, któremu bym mógł odkryć moją ostatnią wolą?). Тогда нзъ толпы офицеровъ отдѣлился вапитанъ Массонъ42), адъютантъ губернатора Витта, и подотелъ къ Завишѣ. „Скажите моей жатушкѣ, что я умираю достойнымъ ея сы-номъі" (Proszę powiedzieć mojej matce, że umieram godnym jej!) проговорилъ онъ, такъ что всѣ близь стоявшіе слышали. Въ вто время раздались три залпа: ввзевуція съ тремя товарищами Завиши кончилась. Онъ взглянулъ въ ту сторону и свазалъ: „Отчего я не умираю военного смертью?" (Dlaczego nie umieram woyskową śmiercią?). Стали надѣвать на него смертную рубаху. Завиша сорвалъ ее и бросилъ. Кликнули всендза и предложили ему успокоить осужденная. Ксевдзъ подошелъ съ врестомъ и только что произ-несъ слова: Провидѣніе и справедливость Господня... (Opatrzność i sprawiedliwość Boska) — Завиша прервалъ его и сказалъ: Провидѣніе и справедливость! Еслнбъ они существовали, втого бы не было! (Opatrzność i sprawiedliwość! Gdyby one istniały, tego by nie było!). И затѣмъ пошелъ къ вшавюту. Послѣдними его словами были: „Когда-бы у меня было сто Жизней, всѣ бы ихъ я отдалъ отчизнѣ!" (Kiedy bym miał sto żyć, wszystkie bym ofiarował mojej ojczyźnie!).
Все время передъ казнью онъ стоялъ прямо, поднявъ голову. Товарищи его были несравненно больше смущены, и ни одинъ изъ нихъ не произнесъ ни слова.
___________
Сообщено однимъ генераломъ, находившимся при эизекуція.
Всѣ приведенныя здѣсь слова Завиши онъ слышалъ своими ушами.
Tematem dzisiejszego posiłku będzie egzekucja Artura Zawiszy
na rondzie Artura Zawiszy.
Bohater tego wydarzenia wszedł
do narodowego patefeonu nie tylko
za sprawą żywego w owym wydarzeniu uczestnictwa.
Jego droga w tym kierunku zaczęła się 30 listopada 1830 roku — w dniu wybuchu listopadowego powstania. Przez ponad rok siekł Moskala pęczkami, brał udział w najbardziej medialnych bitwach: pod Ostrołęką i Olszynką Grochowską, za zasługi otrzymał awans na kapitana i Virtuti Militari.
Po przegranej wojnie, oddalił się
z Królestwa na emigrację. Rok później wrócił i po krótkim epizodzie terrorystycznym (organizował partyzantkę na płn. Mazowsza) został schwytany.
A jeszcze 3 lata wcześniej był zwykłym studentem prawa UW...
(Zresztą co my tu będziemy przepisywać internet — po biografię Zawiszy zawsze można sięgnąć tutaj).
Wroćmy zatem na szafot. Wyjmijmy lupkę i popatrzmy z bliska w ten chłodny poranek 27 listopada 1833 roku...
Dochodzi dziewiąta. Przy Rogatkach Jerozolimskich, car ufundował dziś darmowy spektakl: egzekucję byłych powstańców! Rozstrzelani będa: Edward Szpek, Stefan Giedołd i Aleksander Palmart. Ich partyzancki dowódca — Artur Czarny Zawisza — zostanie powieszony.
Właśnie wprowadzają skazańców. Zdejmują im kajdany.
Zawisza, odziany w prosty, więzienny ubiór zaczyna się trząść.
— Chłodno... *) — mówi, bo nie chce, żeby jego oprawcy pomyśleli, iż dygocze ze strachu.
— Czy nie ma tu kogokolwiek, komu mógłbym przekazać swoją ostatnią Wolę? — pyta.
Podchodzi do niego kapitan Masson (adiutant gubernatora Witta, zarazem naczelnik warszawskiej poczty).
Skazaniec mówi głośno i dobitnie, tak, aby wszyscy mogli go usłyszeć:
— Powiedzcie mojej matce, że umieram, bedąc jej godnym synem!
W chwilę potem, padają 3 strzały: skonczyła się egzekucja supportująca — stracono jego podkomendnych.
Zawisza patrzy w ich kierunku i mówi:
— Dlaczego nie umieram wojskową śmiercią?
Pytanie zostaje zignorowane. Za to zakładają na niego "smiertnuju rubachu". Czarny zrywa ją z siebie. Z wściekłością rzuca koszulę na ziemię.
Każą mu się uspokoić. Przyprowadzają księdza.
Ksiądz, wznosi w górę rękę z krzyżem i zaczyna głosić: — Sprawiedliwość
i opatrzność boska...
— Opatrzność i sprawiedliwość! Gdyby one istniały, tego by nie było! — przerywa mu gwałtownie skazaniec i wchodzi na szafot.
Ostatnie jego słowa brzmią następująco:
— Gdybym miał sto żyć, wszystkie bym ofiarował mojej ojczyźnie!
Kat, dźwignia, zapadnia. Kurtyna, koniec przedstawienia. **)
________________________
*) [ang.: cool].
**) Relację z obserwacji przybliżył nam własnymi uszami jeden jenerał, obecny przy egzekucji.
Ostatnie Zdanie przegryzało się potem latami w sosie Romantycznej Legendy Tradycji Niepodległościowych Uniesień (R. L. T. N. U.) (joł!) i w swej ostatecznej — pomnikowej — formie zabrzmiało nastepująco:
"Gdybym miał STO LAT żyć, wszystkie bym ofiarował mojej ojczyźnie!".
°
Rogatki Jerozolimskie. Fot. Wojciech Kossak.
°
Wróćmy teraz na rondo.
Z przystaku (tradycyjnie) ucieka ósemka, w budzie na przeciwko ktoś właśnie kupuje Najlepszą Zapiekankę w Warszawie, zaś Hotel Sobieski (tradycyjnie) zachwyca nas pięknem i prostotą formy.
Myślimy o dojmującym braku rogatek i ilości żyć bohatera, które zostały mu jeszcze do wykorzystania...
Liczba zaś ma na imię 99.
Trafnie wytypował ją — nomen omen — Piotr Wysocki. Nie jest to autor ataku na Noc Listopadową *), lecz autor bardzo fajnego txtu w Kw. Hist. "Łowiczanin", dodatku do "Nowego łowiczanina", ukazujący się w Łowiczu dla łowiczan **).
My z kolei, możemy tylko lokalnie zmodyfikować ową liczbę na 97.
Wysocki nie wziął pod uwagę: (a.) życia, które wykorzystał już 400 lat wcześniej Zawisza Czarny z Grabowa oraz (b.) kolejnego życia — życia w trakcie realiacji — Artura Zwiszy z PiSu (dotychczasowe osiągi: tutaj).
_________________________
*) Chyba.
**) Niestety nie możemy podać bezpośredniego linku. Trzeba szukać tytułu "Szlachetny szaleniec z Soboty"; kwartalnik znajduje się w domenie "projektowanie.stron-internetowych.pl", więc pewne niedociągnięcia są zrozumiałe.
°
Kolejnym uściśleniem jest skąd się wzięło to wikipedyczne "lub" w dacie śmierci środkowego Zawiszy (że zmarł "26 lub 15 listopada").
Wynika to z dwóch kalendarzy funkcjonujących w tamtej epoce: Moskale, jako dzika swołocz, liczyli daty wg, kalendarza juliańskiego, my zaś — jako cywilizowana reszta Europy — wg. gregoriańskiego.
Zjawisko to, przybierajace czasami formę "jak podają inne źródła", wynika
z istoty Wikipedii, którą jest przepisywanie od innych i nie należy się tego czepiać. Po prostu, ktoreś z ogniw pośrednich nie zgłębiło akurat należycie wszystkich mgnień czasu lub zapatrzyło się w napis na łowickim pomniku. Poza tym finalny Wikipedysta zostawił czytelnikom możliwość wyboru pomiędzy datami śmierci Zawiszy (co dobrze o nim świadczy, bo grunt to alternatywa).
My jednak nie połakomiliśmy się na żadną z tych dat. Po ucywilizowaniu Juliana Grzegorzem, zaobserwowaliśmy, iż prawidłowa śmierć urodzonego w Sobocie Czarnego, odbyła się w środę 27 listopada 1833 r.
Niby dzień rożnicy w te, czy wewte nie robi dużego zamętu *), ale, w miarę możliwości, tzw. prawda powinna być staranna.
_________________________
*) Zwłaszcza zmarłemu.
°
Możemy także, pierwszy raz od wynalezienia polskiej sieci, zacytować owe historyczne rondo w oryginale: po rosyjsku. W dodatku będzie to rosyjski sprzed reformy pisowni, co z pewnością ucieszy wszystkich 15 obserwatorów Frontu.
Oto Vłala! (powiększyć literki i delektować się melodyjnoscią staroruskiego tekstu).
°
Завиша повѣшенъ на лобномъ мѣстѣ между Вольсвою и Іерусалимскою заставами, 15 Ноября ст. ст. 1833 года въ 9 часовъ утра. Тогда-же разстрѣлены, въ тоиъ-же самомъ пунктѣ, состоявшіе подъ командою Завиши: унтеръ-офицеръ бывшихъ Польскнхъ войскъ Эдуардъ Шпекъ, помощникъ экспедитора въ бывшемъ Виленскомъ университете, титулярный совѣтникъ Степанъ Гецольдъ и шляхтичъ Александръ Пальмартъ.
Вотъ какія подробности разсказывали объ втой вазви. Всѣ преступники были приведены въ цѣпяхъ. Когда стали ихъ снимать, Завиша, одѣтый въ обыкновенномъ халатѣ, дрожалъ. Вѣроятно для того, чтобы не подумали, что онъ дрожалъ отъ страху, онъ сказалъ окружающимъ: „холодно!" (zimno). Потомъ спросилъ тоже попольски: „Нѣтъ-ли тутъ кого-нибудь, кому-бы я могъ передать мою послѣднюю волю?" (Czy nie ma tu kogokolwiek, któremu bym mógł odkryć moją ostatnią wolą?). Тогда нзъ толпы офицеровъ отдѣлился вапитанъ Массонъ42), адъютантъ губернатора Витта, и подотелъ къ Завишѣ. „Скажите моей жатушкѣ, что я умираю достойнымъ ея сы-номъі" (Proszę powiedzieć mojej matce, że umieram godnym jej!) проговорилъ онъ, такъ что всѣ близь стоявшіе слышали. Въ вто время раздались три залпа: ввзевуція съ тремя товарищами Завиши кончилась. Онъ взглянулъ въ ту сторону и свазалъ: „Отчего я не умираю военного смертью?" (Dlaczego nie umieram woyskową śmiercią?). Стали надѣвать на него смертную рубаху. Завиша сорвалъ ее и бросилъ. Кликнули всендза и предложили ему успокоить осужденная. Ксевдзъ подошелъ съ врестомъ и только что произ-несъ слова: Провидѣніе и справедливость Господня... (Opatrzność i sprawiedliwość Boska) — Завиша прервалъ его и сказалъ: Провидѣніе и справедливость! Еслнбъ они существовали, втого бы не было! (Opatrzność i sprawiedliwość! Gdyby one istniały, tego by nie było!). И затѣмъ пошелъ къ вшавюту. Послѣдними его словами были: „Когда-бы у меня было сто Жизней, всѣ бы ихъ я отдалъ отчизнѣ!" (Kiedy bym miał sto żyć, wszystkie bym ofiarował mojej ojczyźnie!).
Все время передъ казнью онъ стоялъ прямо, поднявъ голову. Товарищи его были несравненно больше смущены, и ни одинъ изъ нихъ не произнесъ ни слова.
___________
Сообщено однимъ генераломъ, находившимся при эизекуція.
Всѣ приведенныя здѣсь слова Завиши онъ слышалъ своими ушами.
°
Będziemy kontynuować dalsze pamiątki oraz tematykę dziwnego powstania, przez Rosjan zwanego wojną. Stejtjun!
Etykiety:
gry komputerowe,
Ochota,
odkrywki,
Piotr Wysocki,
Wola,
znikawka
niedziela, 26 grudnia 2010
Wigilia poranna
... czyli 24.XII.2010 godz. 7 rano, droga ze wschodniego zachodu wzwyż — ku północy.
Pozostały ciąg przeźroczy ciągnie się na pokazywarce.
czwartek, 16 grudnia 2010
Przygoda z Czeszką
Szukaliśmy niedawno Czeszki i oto nadesłane via Gogla efekty:
Naturalnie, rozchodzi się o Czeszkę Bohdana, autora biblijnego, wolskiego Pokolenia. Onegdaj mówiliśmy o samym Wajdo-filmie a teraz udało się wreszcie zgłębić w pierwowzór (przygody związane z nieistnieniem tej książki wyjaśniono komentarzem w Czasie Przeszłym, który ją u siebie niesystematycznie naświetla).
Za to tajemnica braku Czeszki Bohdana ostatecznie wyjaśniła się wczoraj! Powodem jest specyficzna wyszukiwarka wolskich bibliotek. Po prostu System uznał, że Czeszko jest nieistotny.
Sprawa to dość przykra i zagadkowa, bo autor Pokolenia pisał fenomenalnie, zaś sam urząd dzielnicy ma raczej nabożny stosunek do lokalnych publikacji. Na przyklad druga wolska biblia — "Wola ongi i dziś"
z 1938 roku — trzymana jest w terrarium przy wejściu do urzędu niczem przerelikwia najświętsza. Oryginał jest pod szkłem, zaś na swobodzie hasa
jej kserówka (przykuta łańcuchem, żeby się zanadto nie oddaliła).
Ta księga jest niewątpliwie powodem do dumy. To jedyna przedwojenna publikacja, która tak obficie i szczegółowo opisuje dzielnicę zachodnią (był jeszcze mały wyjątek: "Rozwój Woli i Koła 1934-38", ale cieniutki był, ledwie 24 strony, i miał mało obrazków). Poza tym na "Woli ongi i dziś" żerowało kilka pokoleń historyków, pisarzy, obecnie — blogerów, odpisując z niej co bardziej pikantne szczegóły a właściwie to przepisując wszystko.
I tutaj kolejny ukłon w stronę urzędu Wola. Otóż kilka miesięcy temu pozwolono "biblii" pobiegać w sieci i można ją podziwiać także tu:
calameo.com.
Niestety — tu malutkie flegmiątko — ściągnąć do domu już jej nie pozwolono (choć szybko i łatwo można okrążyć tą niedogodność na obkoło).
Grunt, że można ją sfejsbukować, tweetnąć i jest powszechnie dostępna.*
To tyle z frontu bibliotcznego — jak zawsze bez serca, bez uczuć a ostatnio także bez Lumixa — jednym słowem: tyle od sprawdzonego dostawcy
niusów i minusów.
Niebawem coś znowu nastąpi. Stej!
Naturalnie, rozchodzi się o Czeszkę Bohdana, autora biblijnego, wolskiego Pokolenia. Onegdaj mówiliśmy o samym Wajdo-filmie a teraz udało się wreszcie zgłębić w pierwowzór (przygody związane z nieistnieniem tej książki wyjaśniono komentarzem w Czasie Przeszłym, który ją u siebie niesystematycznie naświetla).
Za to tajemnica braku Czeszki Bohdana ostatecznie wyjaśniła się wczoraj! Powodem jest specyficzna wyszukiwarka wolskich bibliotek. Po prostu System uznał, że Czeszko jest nieistotny.
z 1938 roku — trzymana jest w terrarium przy wejściu do urzędu niczem przerelikwia najświętsza. Oryginał jest pod szkłem, zaś na swobodzie hasa
jej kserówka (przykuta łańcuchem, żeby się zanadto nie oddaliła).
Ta księga jest niewątpliwie powodem do dumy. To jedyna przedwojenna publikacja, która tak obficie i szczegółowo opisuje dzielnicę zachodnią (był jeszcze mały wyjątek: "Rozwój Woli i Koła 1934-38", ale cieniutki był, ledwie 24 strony, i miał mało obrazków). Poza tym na "Woli ongi i dziś" żerowało kilka pokoleń historyków, pisarzy, obecnie — blogerów, odpisując z niej co bardziej pikantne szczegóły a właściwie to przepisując wszystko.
I tutaj kolejny ukłon w stronę urzędu Wola. Otóż kilka miesięcy temu pozwolono "biblii" pobiegać w sieci i można ją podziwiać także tu:
calameo.com.
Niestety — tu malutkie flegmiątko — ściągnąć do domu już jej nie pozwolono (choć szybko i łatwo można okrążyć tą niedogodność na obkoło).
Grunt, że można ją sfejsbukować, tweetnąć i jest powszechnie dostępna.*
To tyle z frontu bibliotcznego — jak zawsze bez serca, bez uczuć a ostatnio także bez Lumixa — jednym słowem: tyle od sprawdzonego dostawcy
niusów i minusów.
Niebawem coś znowu nastąpi. Stej!
___________________________________
* Analogowym utopistom polecić mozna wizytę w czytelni varsavianów na Koszykowej,
w bibliotece Muzeum Woli lub np. w czytelni na Solidarności, bo tam owa święta księga Woli dostępna jest od lat i to "do łapy".
* Analogowym utopistom polecić mozna wizytę w czytelni varsavianów na Koszykowej,
w bibliotece Muzeum Woli lub np. w czytelni na Solidarności, bo tam owa święta księga Woli dostępna jest od lat i to "do łapy".
wtorek, 23 listopada 2010
Cyrk Reduty > szybka flegma
Ponieważ dział turystyczny LO jest zasypywany listami od czytelników z prośbami o rozświetlenie sensu poprzedniego mówienia na temat Reduty Oriona
(że dłużyzny i że nie idzie tego ogarnąć), kolegium redaktorków naszykowało szybką pigułę z głównemi gwoździami programu, która — jak w każdym porządnym cyrku — dzieli gwoździe na numery.
Może to nawet i lepiej, bo będziemy mogli się do tych numerów odnosić
w kolejnych programach używając tylko szybkich i zgrabnych cyferek zamiast czasochłonnych wielosłowów. Tym samym, więcej nie będziemy się już musieli wzbijać ponad pułap 6 tys. literek (czyli ponad pułap do ogarnięcia).
Uwaga! Prosimy uważnie nastawić oczy na odbiór!
1. Ordon Julian nie umarł za pierwszym razem, tj. gdy wysadzil się
6 września 1831 roku. Udało mu się to dopiero 56 lat później, tj. 4 maja 1887. Popełnił śmierć podczas próby wysadzenia katedry we Florencji.
2. Umieranie. Związane z tą czynnością zamieszanie zawdzięczamy największemu specowi od narodowego marketingu, Litwinowi Adamowi Mickiewiczowi i jego wierszowi "Reduta Oriona" (o śmierci Ordona nr jeden). Dopiero po odejściu wieszcza nieśmierć artylerzysty mogła zostać upubliczniona. Ten fakt i tak musiał się przegryzać w Narodowej Świadomości przez następnych kilkadziesiąt lat, bo nawet dramatyczne dementi wystosowane przez sam podmiot liryczny, tzn. potwierdzenie Ordona samobójstwem, że jednak jest zdrów i cały (jego śmierć druga
i dotychczas ostatnia) nie zmieniła od razu nastawienia Świadomości.
3. Reduta 54 nie była redutą tylko dziełem. Jednak nie takim jak np. "Reduta Oriona" Mickiewicza lecz dziełem fortecznym — typu szaniec ziemny polowy sześcioboczny zamknięty — czyli w sumie była redutą,
ale redutą nieoczywistą (o czym najdobitniej świadczą jej losy).
Za to na 100 procent można stwierdzić, że nie była ani lunetą, ani redanem, ani czymkolwiek innym z przebogatego wachlarza termnologii fortyfikacyjnej. (Ta terminologia nie ma większego znaczenia w kontekście rekreacyjno-turystycznym, lecz czasami się przydaje —chociażby wtedy, aby rozmawiając z napotkanym na szlaku fortyfikacjonistą nie używać sformułowań typu "ten pagórek z dziurką i takim tym na okrągłej podmurówce z jakiegoś czegoś").
Ą żenerale, "L'Obserwator" jest zdecydowanie przeciwny używaniu fachowej terminologii podczas prostych wycieczek. Wlaściwie to jest przeciwny wszystkim terminologiom.
4. Miejsce. Przez lata zatarło się z warszawskiego krajobrazu. Przede wszystkim przyczynili się do tego Moskale: najpierw redutę zniewolili
— następnie —zniwelowali. Oprócz tego, w rejonie Mszczonowskiej postawili w 1847 r. "Pomnik Szturmu Warszawy" (ku chwale ich zwycięstwa
w roku 1831).
Z kolei my, gdy tylko Polska zrzuciła kajdany, zniwelowaliśmy ruski pomnik. W latach '30-tych, w jego miejsce postawiliśmy własny, informujący, że tu właśnie wyleciała Reduta Ordona. Obelisk stoi tuż obok przystanku wukadki o nazwie, a jakże, "Reduta Ordona"; miejsce znane i popularne — tysiące warszawiaków i blogerów 6 IX składa tu kwiaty).
Wlaściwie to nie wiadomo, dlaczego akurat tutaj zdcydowano o reaktywacji reduty 54. Może dlatego, że miejsce podświadomie wiązalo się ówczesnym władzom z pojęciem "pomnik"? Może w 1937 r. spieszono się z odłonięciem pomnika na kolejną rocznicę powstania listopadowego? Dlatego, że nie było wtedy sajtu Google Maps i mapywig.org?... Trudno teraz znaleźć jednoznaczną opowiedź. W każdym razie, od '37 roku reduta była tam i już (przynajmniej inskrypcja nie wspominała o śmierci Ordona, tylko samym fakcie wybuchu prochowni).
Gdy nadjechały nowe czasy i nowa RP, w 1998 r. podjęto próbę precycyjnego określenia lokalizacji szańca: po drugiej stronie Alej powstała świątynia handlu "Reduta". Koncepcja się nawet przyjęła i przez kilka następnych lat stanowiła wzorcowy obiekte kultu, dla mieszkańców zachodniego downtownu szczególnie. Jednak w 2005 r. punkt ciężkości miejscowego kultu wraca na płd. stronę Al. Jerozolimskich, wraz z otwarciem tureckiego Blumiasta.
Wtedy też zaczynają pojawiać się pierwsze pogłoski, szepty i popiskiwania wykrywaczy metali. Martwy dotychczas rejon ulicy Nabateryjkowej
i Żwirowej zaczyna tętnić podziemnym życiem...
5. Ojcostwo. Pierwszym – historycznym — i zarazem bardzo rzetelnym tekstem, który precycyjnie określa miejsce, w którym znajdowała się reduta 54 jest artykuł Marcina Zdrojewskiego, zamieszczony w "Zeszytach wolskich" z 2006 r. W tym samym nrz-e wypowiada się również Największy Żyjący Autorytet w Dziedzinie Warszawskich Fortyfikacji, Stefan Fuglewicz (vel wirtualny "S.Fug"). Potwierdza trafność spostrzeżeń p. Zdrojewskiego a dodatkowo
— jako ówczesny szef warszawskiego oddz. Tow. Przyjaciół Fortyfikacji — przedstawia szczegółową koncepcję ochrony i zagospadarowania terenu.
Nachętniej żurnalisty "Lok.Obserwatora" zacytowałyby tutaj oba te teksty, ale nie zmieściłyby się w formule szybkiej flegmy (4678 gwoździ, dotychczas).
Szczególnie art. S. Fuglewicza jest, na swój sposób, bardzo inspirujacy:
— Ze wszystkich jego koncepcji i postulatów zealizowano NIC!
(null—zero—niente)...
Jeden z wielu entuzjastycznych dołków.
Temat Ordonówny znika z anteny aż na 4 lata. Wyjątkiem jest artykuł w Rzepie z 2008 roku i o rok późniejszy z grudnia 2009 w ŻW,
gdzie oprócz ostrego naświetlenia historią pojawiają się pogłoski, że tą Redutę to w ogóle odnaleziono henhenhen... (ale autor art. niestety nie podaje żadnych konkretów; inną ciekawostką tego tekstu jest określanie detektorowych hien mianem "grona
entuzjastów").
Za to w rejonie Na Bateryjki piszczałki piszczały, dołki po dzikich archeologach przybywały a ostatnio — wraz z budową meczetu — rozgorzał tłum fanatyków religijnych (tu mały tip: i nie są to czciciele pólksiężyca).
To wszystko rozgrywa się 2 kilometry od Pałacu Kultury.
W samym sercu Afryki.
6. 2010: reaktywacja Ordona.
W marcu, Euroislamiści z PL sieciują kopię artykułu z Rzepy.
Za to w maju, ukazuje się tekst Artura Nadolskiego (pisarza chłodnej książki, varsavianisty, wolaka) na temat prawidłowej lokalizacji legendarnego Klubu 54 Juliana Ordona. Artykuł jest powielany w rożnych serwisach — od fanów koranu po Wikipedię, zaś jego treść brawurową mieszanką samlpli
o następujących proporcjach:
1. Wiersz Adama: 10 procent
2. "Historia Woli": 30 procent
3. Ustalenia Zdrojewskiego i Fuglewicza z "Zeszytów wolskich": 30 proc.
4. Wikipedia i inne źródła z netu: 20 proc.
5. Retoryczne stwierdznie: 0,5 procenta
6. Pięć finałowych wniosków autora — pozostałe cyferki.
W żadnym ze składników powyższego koktajlu nie występuje nazwisko Zdrojewski, nawet litery "Z" jest tutaj podejrzanie mało. Fuglewicz
po nazwisku także się nie załapał. Jedyne ciało, pojawiające się w artykule
to TPF i to w kontekście niewiadmo jakim.
Oczywiście występują nazwiska już od dawna nieżyjące: Mickiewicz, Garibaldi, Dobrzelewski (major), Tuchaczewski (pradziad), Sowiński (Reduta), Ordon, Ordon, Ordon a także Ordon (Julian Konstanty).
Należy jednak oddać varsavianiście honor za użycie bardzo wysokiego zbiorowiska anonimowych nazwisk poddnych wysokiej kompresji. Występują w następujących zestawach: starożytni Grecy i Rzymianie,
XIX-wieczni polegli Polacy — zabici Rosjanie. Bohaterzy Września i Zesłańcy Syberyjscy (piechurzy z gminu i kozaccy kozacy są nie sparowani).
Jest jednak jeszcze jedno ciało i to ciało nadrzędne: p. Artur Nadolski (aka Napisal Artur Nadolski i Autor Artur Nadolski). To przecież dzięki jego odkryciom odkryć innych i popisywniu źrodeł prawda o prawidłowych współrzędnych szańca 54 zobaczyła slońce. To dzięki niemu jest teraz taki chyr na Redutę.
Po prostu Zdrojewski odkrył tą lokalizację za wcześnie. Taki 2006 rok brzmi nijako i łatwo go pomylić z jakimś innym rokiem. Ponadto, można podejrzewać, iż tego odkrycia nie dokonal na 5 min. przed zesłaniem "Zeszytów wolskich" do druku, ale znacznie wcześniej. A to stawia go już zdecydowanie poza pierwszą ligą odkrywców. Prawdziwy XXI-wieczny odkrywca nigdy nie pozwoliłby sobie na falstart.
Sam pan jesteś sobie winien panie Marcinie. Trzeba było się przyczaić
i poczekać na opowiedni moment — taki rok 2010 brzmi chwytliwie,
w dodatku w przyszłym roku odbędzie się okrągłe obchodzenie powstawania
w listopadzie.
Autor Nadolski też powinien się mieć na baczności, bo media są już trochę zdeinteressmowane jego majowym odkryciem odkrycia. Od wczoraj — na scenie nowoczesnych odkrywców brylują odkrywcy kolejni (w dodatku brylujący bezpośrednio pod powierzchnią Bateryjki) — dyrektor warszawskiego PMA Brzeziński Wojciech, jego v-ce Borkowski
oraz kustosz Migal...
A nie wiadomo co się będzie działo, gdy na działo wstąpi ktoś niespodziewanie inny... ktoś, kto pokaże jakieś pożółte papiery i upomni
o działa działkę?...
Co jeśli Na Bateryjkę przybędą z Rosji potomkowie strzelców 2. korpusu piechoty barona Kreutza i kategorycznie upomną się o kości?...
A co jeśli na polowanie na Ochocie będzie miał ochotę ochotnik Cat z Białą Łatką?!
Jedno jest pewne: im bliżej krągłości przyszłego listopada,
tym bardziej będzie się zagęszczać atmosfera wokół Strefy 54.
Na koniec przeglądu stołecznych gwiazd odkrywki jeszcze jeden link odkrywający. Nadciąga z niespodziewanego kierunku, bo ze strony zepsutego do szpiku percepcji TVN-u, który jako jedyny opisał przyzwoity wariant historii odkrycia. Całkowicie pominął tegorocznych redutowych egotriperów, oddał za to głos naszemu Zdrojewskiemu faworytowi.
7. Ostatnia flegma jest dla wszystkich wymienionych wyżej, którzy używają wehikułu czasu kompletnie ignorując zasady jego obsługi. A także lekceważą prawo pierwokupu — uniwersalne i działające w podróży przez jakąkolwiek dziewicę.
Bo — po pierwsze — i tak każdą już gruntownie odkrył jakiś Leonardo.
W przypadku Ordonówny odkrywał ją pan W. z Nabateryjki nr 10
(i to już połowie lat 80-tych ją odkrywał).
Po drugie: zawsze może was trafić jakiś złośliwy kubeł żółci wystrzelony
z najodleglejszego zakątka sieci, oddalonego milony terabajtów od pasma Oriona.
8. Na rozluźnienie, bardzo fajny i związany z bateriami link: codzienna relacja z postępów prac archeologicznych Na Batryjce. Bardzo rzeczowa i pozbawiona ozdobników relacja. Poza tym archeonauci tacy są koooool & soł kjuuuut...
A ich praca jest taka fajna & soł fantastic!
Główna kamera Oriona. Ciekawa jest tabliczka
z epoki poprzedzającej kręcenie okręgłem stołem,
ze zmyłkowym maskująco imieniem bohatera.
Przy okazji: Wczoraj, Lokalne Obserwatory (następny numer wkrótce) byli popatrzeć z epoki poprzedzającej kręcenie okręgłem stołem,
ze zmyłkowym maskująco imieniem bohatera.
w batryjkę. Całe szczęście, że są tam poukrywane kamery, bo na terenie wykopalisk żywego ducha i sytuacja wprost wymarzona dla jakiegoś "grona entuzjastów".
Od lokalnych bateryjek dowiedzieliśmy się,
że w łikend co prawda zajrzala tam miejska straż, ale tylko na chwilę i tylko po to, aby żeby zerwać plakaty, którymi mieszkańcy krzyczą
o dziejową sprawiedliwość.
(O co się w ogóle rozchodzi, poinformujemy
w kolejnej odsłonie cyrku).
* * *
Obserwator ma nadzieję, iż treść jest teraz dostatecznie krótka
i klarowna.
Później nastąpią jeszcze mapki (a lot of mapki), przypisy, komentarze do przypisów, przepisy na pasztet z gliny i inne potrawy z ceramiki budowlanej. Będą też kolejne syntezy.
Przypisy zaczniemy od razu, od dwóch szybkich linków:
— Pierwszy opowiada o Ordonie w formie konwersacji.
— Drugi jest monologiem i posiada bardzo przyjemny styl — styl, który Lokalni Obserwatorzy bardzo cenią.
Dla porządku: (żeby ktoś nie odniósł łatwego wrażenia) link został przyswojony już po napisaniu powyższej syntezy — bo dużo wniosków i podpatrywań jest identycznych z obserwacjami Obserwatora, w dodatku są
o wiele wcześniejsze. Obserwatorstwo, zawsze przywiązuje naduwagę do czyjegoś pierszeństwa i innych
©-rajtów. Niniejszym składamy autorowi tego tego txtu siarczysty pokłon i dziękujemy za pokrewne zrozumowanie redut oriońskich! :)
_______________________________________
Nasz barokowy bufet parowy cały czas działa!
Serdecznie zapraszamy do schrupania jakiejś, palce lizać, cegiełki!
Etykiety:
autor/autor,
Marcin Zdrojewski,
Ochota,
reduta Ordona,
Wola
sobota, 20 listopada 2010
Latający Cyrk Reduty Ordonówny
z cyklu listopadowa turystyka pasożytnicza
DZIAŁ SPRAWOZDAWCZOŚCI.
Z okazji listopada i przywołanej przedwczoraj dni temu Nabateryjki wychylimy się śmiało w emocjonującą wycieczkę w dzielnicę za torami do Wiednia — w Ochotę.
Dość trudny będzie tylko sam początek — moment przejścia tunelu gazującego (2 minuty) i Ronda Zesłańców Syberyjskich (45 min.). Reszta to już przysłowiowa pryszcza z masłem. *
Po dokonaniu powyższych trudności śmiało wkraczamy w Aleję Bohaterów Września, mijamy plac budowy Ośrodka Kultury Muzułmańskiej (1 min.
+ 2 min. na konsumpcję ekumenicznego hasła) i już po chwili patrzymy
w kamienicę nr 19 (1 min.) — potencjalną ofiarę obiektywu faszystowskiego najeźdźcy ze zdjęcia "Warschau West".
Dochodzimy do wniosku (20 sek.), iż faktycznie to owa kamienica występuje w kadrze; odgrywa rolę drugoplanową, nawet nie załapała się na odpowiednią przysłonę, ale zawsze. — To ta z prawej strony okupowanego zdjęcia — najwyższa i najniewyraźniejsza. Co prawda w tamtych czasach nie stała jeszcze w żadnej alei, Bohaterów Września tym bardziej, lecz na ul. Bema. Nieżyjący generał przebiegał wtedy dystans od Wolskiej aż do Opaczewskiej. Kamieniczka jasna (już nie istniejąca, z lewej) stała przy dość efemerycznej ul. Józefa Szujskiego (na króciutkim odcinku łączącym Bohaterów z Zesłańcami **; nieco dalej — przy Szczęśliwickiej — równie krótki Szujski odradza się ponownie).
_______________________
* Można także przejść tunelem pod Zachodnią, ale ze względu na obecne tam stałe zagrożenie bakteryjno-mykologiczne należy traktować ten wariant jako ostateczność.
** Alternatywy opis połączenia: łączą się Bohaterzy z Bitwą Warszawską 1920.
DZIAŁ LIKWIDACYJNY.
Teren w rejonie Bohaterów Września, ulicy Żwirowej i Na Bateryjce swoją specyfiką, i tajemniczym, pierwotnym klimatem dorównuje niemalże temu czym można się odurzyć pielgrzymując na Odolany, Kozią Górkę, czy w rejony obwodowe. Jest kwintesencją postkolejowej apokalipsy w miniaturce. Właśnie z racji maciupkiej przestrzeni, dodatkowo dorżniętej od zachodu Blumiastem, nie ma tam takiego rozmachu jak na bliźniaczych terenach po drugiej stronie torów. Stare podkłady już tu się nie wonią *, elektrowozy nie wymiatają z szyn roztargnionych miłośników kolei **, ale ten wyjątkowy, narkotyczny zapach czasów odległych, parowozów dymiących i ludzi zaprzeszłych — jak najbardziej (co najmniej 300 minut).
są przedwojenne: narożna ruina nr 2 i dom
pod 10-ką (najbardziej zadbany i sympatycznie uczłowieczony). Na wojnie straciły dachy i tzw. wyposażenie wnętrz, pozostały tylko wypalone mury. Ogień jest dość powszechnie występującym żywiołem a podczas wojny upowszechnia się on
w szczególności***.
W 1939 r. pod 10-tką było stanowisko naszego ckm-u. Nacierających wzdłuż Al. Jerozolimskich faszystów siekliśmy długo i tysiącami do czasu.. gdy Niemce nie zaszły naszych żołnierzy od tyłu (od Bema) i bohaterska załoga obrońców domu nr 10 została wzięta do niewoli.
Na krótko, bo parę chwil później Niemcy zmodyfikowali koncepcję
i postawili jeńców pod murem. Dla towarzystwa spędzili jeszcze kilkunastu mieszkańców okolicznych ulic. Wszystkich rozstrzelali.
Powiernikiem tego ponurego epizodu jest właściciel domu nr 10 — pan W.
Przy odrobinie szczęścia, jeśli umiemy i lubimy patrzeć, możemy zobaczyć od niego tą opowieść osobiście (co najmniej 300 min.).
Przez 5 kolejnych lat Niemce udoskonalali przytoczone powyżej techniki sztuki wojowania. Np. największym postrachem okolicy był bahnschutz
o ksywie "Panienka" (Karl Schmalz), dowódca posterunku policji kolejowej na Dw. Zachodnim. Specjalizował się w polowaniu na kradnących węgiel z wagonów. Ponieważ tym zajęciem trudnili się tutaj niemalże wszyscy, faszystowska "Panienka" miała na sumieniu wiele istnień.
Karierę Szmalca zakończyli czyściciele z Kedywu: na początku marca '44 zdezintegrowali go pozytywnie i efektownie w miejscu pracy ****.
Szkoda tylko, że tak późno zeszmelcowano feldfebla Szmalca..
Fakty zwiazne z wojną nr dwa są gruntownie i szczegółowo opisane. Można dowiedzieć się dużo na ten temat z lektur szkolnych, lektur wspomnień, rozmów z pradziadem etc., także nie odbiegajmy nadto od naszej marszruty. Wróćmy na szlak, i — na chwilę — do teraźniejszości.
_______________________
* Są tłamszone przez spaliny z Alej, no i oczywiście przez dymy okolicznych
papierosów.
** "Tory to nie promenada" — jak mawia kumpel Zenek, maszynista-emeryt
z pokaźną kolekcją gapowiczów zabieranych na maskę elektrowozu.
*** W czasach pokoju, kult ognia niezmordowanie krzewią rodzimi projektanci obrazków na pudełkach zapałek. W lecie zapałki miały okładkę zatytułowaną "Lato", z krotochwilnem rysunkiem stóp wystających z płonącego namiotu, zaś obecnie na topie jest pudełko bez namiotu, bez nóg i bez tytułu, ale ze względu na ponadnormatywną ilość płomieni fabryka zapałek powinna zatytułować tą serię "Piekło".
**** Przebieg tej akcji skamerował Janusz Morgenstern w 2. części "Kolumbów"
z '70 roku (w "Żegnaj Baśka").
Za to instrukcją obrabiania węglarek rozpoczyna się arcydzielne "Pokolenie" (1954).
WSTĄPIŁEM NA DZIAŁO...
.. grzmiał, donosił Adam Wieszcz.
Nadszedł czas na dokładne wejście w patrzenie w na Na Bateryjkę.
Po krótkiej chwili analizy całości tekstu wieszczywiersza i po odpoczynku w teraźniejszości (pełny kwadrans 15-minutowy) przenosimy się ze naszym spacerem w część centralną baterii, tam gdzie plus ściera się z minusem *
a z nagromadzonej się wtedy energii powstają czasoprzestrzenne turbulencje, zaś w umysłach czołowych varsanazistów epoki internetu otwierają się dziury czarne.
Wejdźmy zatem w samo jądro — tam gdzie w proch prochem wybuchł Ordon Julian Konstanty, etatowy podporucznik artylerii lekkiej Królestwa Polskiego i tam gdzie kilka chwil później — nim na ziemię dotarły cząsteczki Wielkiego Wybuchu (poniżej 0,001 sek.) — z prochu tego powstał nadporucznik, Nadjulian, etatowy celebryta historii Polski kalibru ciężkiego. Mistrz w sztuce kamuflażu.
Mason i Polak.
_______________________
* Plus to Aleje J., minus Al. B.W. (lub odwrotnie, zależnie od preferowanej orientacji)
[Depesza z kabiny pilota]
Jeśli ktoś z użytkowników wycieczki czuje się teraz lekko zagubiony, zboczony ze ścieżki lub oszołomiony potokiem słów, porządkujemy:
a. akcja: Na Bateryjce, Ochota, Warszawa, Ziemia.
b. bohaterowie: Ordon., Września
c. czas akcji: listopad, rok 2010, rok 1831.
Znajdujemy się wewnątrz Klubu 54 **.
Innosłowem: SIEDZIMY JUŻ W TEJ REDUCIE PO USZY!
_______________________
** Niestety jest to lokal dla niepalących wędrujących. Cóż poradzić? takie czasy.. Poza tym duchowy patron tego miejsca — Ordon Julian K. — był zapiekłym wrogiem tytoniu. Kiedyś sam palił nałogowo, ale od 6 września 1831 roku i wybuchu w prochowni nie zapalił już ani jednego papierosa.
****
Czas antenowy dobiega końca. Redakcja musi się teraz zająć tzw. sprawami.
Dalszy ciąg ekspedycji powróci kiedy indziej lub (tradycyjnie) nie powróci
w ogóle.
Tak, czy inaczej planowane jest jeszcze więcej prawdy, odniesień, myśliników, dygresji, didaskalii, "brania w klamerki", itd.!
Planowane jest także przywrócenie o d p o w i e d n i c h p r o p o r c j i ...
W programie przewidziany jest również pierwszy w kraju pokaz fabryki miotania flegmy w kierunku varsavianistów, zaś specjalnie pod kątem anonimowych komentatorów (typ Anita) odbędą się pokazy lania żółci, woltyżerki zawiści i żonglowania zazdrością.
Spokojnie.. — nie zapomnimy także o konkursie mierzenia podpisów autora! Czyż to nie cudownie? :D
Przez cały czas otwarty będzie polowy bufet, będą serwowane posiłki regeneracyjne (kawałki świeżej cegły okraszone delikatną posypką ceramiki Dziewulskiego, dreny a la Roniker w ciepłej polewie majolikowej zakładów Asterbluma i wiele, wiele innych). Wszystkie ingredienty pochodzą z najlepszych, starannie wyselekcjonowanych, glinianek okolic Warszawy!
I jeszcze, na koniec, już poza anteną, jedna z map, z której będziemy korzystać podczas dalszego ciągu spacerowego. Bez mapy nie ma mowy
o celnym miotaniu flegmy. Wuuala!
DZIAŁ SPRAWOZDAWCZOŚCI.
Z okazji listopada i przywołanej przedwczoraj dni temu Nabateryjki wychylimy się śmiało w emocjonującą wycieczkę w dzielnicę za torami do Wiednia — w Ochotę.
Dość trudny będzie tylko sam początek — moment przejścia tunelu gazującego (2 minuty) i Ronda Zesłańców Syberyjskich (45 min.). Reszta to już przysłowiowa pryszcza z masłem. *
Po dokonaniu powyższych trudności śmiało wkraczamy w Aleję Bohaterów Września, mijamy plac budowy Ośrodka Kultury Muzułmańskiej (1 min.
+ 2 min. na konsumpcję ekumenicznego hasła) i już po chwili patrzymy
w kamienicę nr 19 (1 min.) — potencjalną ofiarę obiektywu faszystowskiego najeźdźcy ze zdjęcia "Warschau West".
_______________________
* Można także przejść tunelem pod Zachodnią, ale ze względu na obecne tam stałe zagrożenie bakteryjno-mykologiczne należy traktować ten wariant jako ostateczność.
** Alternatywy opis połączenia: łączą się Bohaterzy z Bitwą Warszawską 1920.
DZIAŁ LIKWIDACYJNY.
Teren w rejonie Bohaterów Września, ulicy Żwirowej i Na Bateryjce swoją specyfiką, i tajemniczym, pierwotnym klimatem dorównuje niemalże temu czym można się odurzyć pielgrzymując na Odolany, Kozią Górkę, czy w rejony obwodowe. Jest kwintesencją postkolejowej apokalipsy w miniaturce. Właśnie z racji maciupkiej przestrzeni, dodatkowo dorżniętej od zachodu Blumiastem, nie ma tam takiego rozmachu jak na bliźniaczych terenach po drugiej stronie torów. Stare podkłady już tu się nie wonią *, elektrowozy nie wymiatają z szyn roztargnionych miłośników kolei **, ale ten wyjątkowy, narkotyczny zapach czasów odległych, parowozów dymiących i ludzi zaprzeszłych — jak najbardziej (co najmniej 300 minut).
Domki na baterie: powyżej w 1995 r. i dwa wczorajsze.
Nabateryjka to 200 metrów polnej drogi i kilka czegoś na kształt domów. Tylko dwa z nich są przedwojenne: narożna ruina nr 2 i dom
pod 10-ką (najbardziej zadbany i sympatycznie uczłowieczony). Na wojnie straciły dachy i tzw. wyposażenie wnętrz, pozostały tylko wypalone mury. Ogień jest dość powszechnie występującym żywiołem a podczas wojny upowszechnia się on
w szczególności***.
W 1939 r. pod 10-tką było stanowisko naszego ckm-u. Nacierających wzdłuż Al. Jerozolimskich faszystów siekliśmy długo i tysiącami do czasu.. gdy Niemce nie zaszły naszych żołnierzy od tyłu (od Bema) i bohaterska załoga obrońców domu nr 10 została wzięta do niewoli.
Na krótko, bo parę chwil później Niemcy zmodyfikowali koncepcję
i postawili jeńców pod murem. Dla towarzystwa spędzili jeszcze kilkunastu mieszkańców okolicznych ulic. Wszystkich rozstrzelali.
Powiernikiem tego ponurego epizodu jest właściciel domu nr 10 — pan W.
Przy odrobinie szczęścia, jeśli umiemy i lubimy patrzeć, możemy zobaczyć od niego tą opowieść osobiście (co najmniej 300 min.).
Przez 5 kolejnych lat Niemce udoskonalali przytoczone powyżej techniki sztuki wojowania. Np. największym postrachem okolicy był bahnschutz
o ksywie "Panienka" (Karl Schmalz), dowódca posterunku policji kolejowej na Dw. Zachodnim. Specjalizował się w polowaniu na kradnących węgiel z wagonów. Ponieważ tym zajęciem trudnili się tutaj niemalże wszyscy, faszystowska "Panienka" miała na sumieniu wiele istnień.
Karierę Szmalca zakończyli czyściciele z Kedywu: na początku marca '44 zdezintegrowali go pozytywnie i efektownie w miejscu pracy ****.
Szkoda tylko, że tak późno zeszmelcowano feldfebla Szmalca..
Fakty zwiazne z wojną nr dwa są gruntownie i szczegółowo opisane. Można dowiedzieć się dużo na ten temat z lektur szkolnych, lektur wspomnień, rozmów z pradziadem etc., także nie odbiegajmy nadto od naszej marszruty. Wróćmy na szlak, i — na chwilę — do teraźniejszości.
_______________________
* Są tłamszone przez spaliny z Alej, no i oczywiście przez dymy okolicznych
papierosów.
** "Tory to nie promenada" — jak mawia kumpel Zenek, maszynista-emeryt
z pokaźną kolekcją gapowiczów zabieranych na maskę elektrowozu.
*** W czasach pokoju, kult ognia niezmordowanie krzewią rodzimi projektanci obrazków na pudełkach zapałek. W lecie zapałki miały okładkę zatytułowaną "Lato", z krotochwilnem rysunkiem stóp wystających z płonącego namiotu, zaś obecnie na topie jest pudełko bez namiotu, bez nóg i bez tytułu, ale ze względu na ponadnormatywną ilość płomieni fabryka zapałek powinna zatytułować tą serię "Piekło".
**** Przebieg tej akcji skamerował Janusz Morgenstern w 2. części "Kolumbów"
z '70 roku (w "Żegnaj Baśka").
Za to instrukcją obrabiania węglarek rozpoczyna się arcydzielne "Pokolenie" (1954).
WSTĄPIŁEM NA DZIAŁO...
.. grzmiał, donosił Adam Wieszcz.
Nadszedł czas na dokładne wejście w patrzenie w na Na Bateryjkę.
Po krótkiej chwili analizy całości tekstu wieszczywiersza i po odpoczynku w teraźniejszości (pełny kwadrans 15-minutowy) przenosimy się ze naszym spacerem w część centralną baterii, tam gdzie plus ściera się z minusem *
a z nagromadzonej się wtedy energii powstają czasoprzestrzenne turbulencje, zaś w umysłach czołowych varsanazistów epoki internetu otwierają się dziury czarne.
Wejdźmy zatem w samo jądro — tam gdzie w proch prochem wybuchł Ordon Julian Konstanty, etatowy podporucznik artylerii lekkiej Królestwa Polskiego i tam gdzie kilka chwil później — nim na ziemię dotarły cząsteczki Wielkiego Wybuchu (poniżej 0,001 sek.) — z prochu tego powstał nadporucznik, Nadjulian, etatowy celebryta historii Polski kalibru ciężkiego. Mistrz w sztuce kamuflażu.
Mason i Polak.
_______________________
* Plus to Aleje J., minus Al. B.W. (lub odwrotnie, zależnie od preferowanej orientacji)
[Depesza z kabiny pilota]
Jeśli ktoś z użytkowników wycieczki czuje się teraz lekko zagubiony, zboczony ze ścieżki lub oszołomiony potokiem słów, porządkujemy:
a. akcja: Na Bateryjce, Ochota, Warszawa, Ziemia.
b. bohaterowie: Ordon., Września
c. czas akcji: listopad, rok 2010, rok 1831.
Znajdujemy się wewnątrz Klubu 54 **.
Innosłowem: SIEDZIMY JUŻ W TEJ REDUCIE PO USZY!
_______________________
** Niestety jest to lokal dla niepalących wędrujących. Cóż poradzić? takie czasy.. Poza tym duchowy patron tego miejsca — Ordon Julian K. — był zapiekłym wrogiem tytoniu. Kiedyś sam palił nałogowo, ale od 6 września 1831 roku i wybuchu w prochowni nie zapalił już ani jednego papierosa.
****
Czas antenowy dobiega końca. Redakcja musi się teraz zająć tzw. sprawami.
Dalszy ciąg ekspedycji powróci kiedy indziej lub (tradycyjnie) nie powróci
w ogóle.
Tak, czy inaczej planowane jest jeszcze więcej prawdy, odniesień, myśliników, dygresji, didaskalii, "brania w klamerki", itd.!
Planowane jest także przywrócenie o d p o w i e d n i c h p r o p o r c j i ...
W programie przewidziany jest również pierwszy w kraju pokaz fabryki miotania flegmy w kierunku varsavianistów, zaś specjalnie pod kątem anonimowych komentatorów (typ Anita) odbędą się pokazy lania żółci, woltyżerki zawiści i żonglowania zazdrością.
Spokojnie.. — nie zapomnimy także o konkursie mierzenia podpisów autora! Czyż to nie cudownie? :D
Przez cały czas otwarty będzie polowy bufet, będą serwowane posiłki regeneracyjne (kawałki świeżej cegły okraszone delikatną posypką ceramiki Dziewulskiego, dreny a la Roniker w ciepłej polewie majolikowej zakładów Asterbluma i wiele, wiele innych). Wszystkie ingredienty pochodzą z najlepszych, starannie wyselekcjonowanych, glinianek okolic Warszawy!
o celnym miotaniu flegmy. Wuuala!
Etykiety:
archeologia,
cofka,
Marcin Zdrojewski,
nieWola,
Ochota,
reduta Ordona,
Wola,
women,
żołnierze
czwartek, 18 listopada 2010
Warschau Westbahnhof
Taki obrazek zawsze chciałem spostrzec.
Archipelag kolejowy ciągnący się od Głównej, przez Zachodnią, Odolany
i dalej na zachód mam wyssany na wylot. Wiele przygód, wiele rejestracji, obrazy samobojców dyndających na kładce nad ulicą Przyce, widoki płonących parowozów w Pasie Oriona, wiele konwersacji i powikłań z szokistami...
Archipelag kolejowy ciągnący się od Głównej, przez Zachodnią, Odolany
i dalej na zachód mam wyssany na wylot. Wiele przygód, wiele rejestracji, obrazy samobojców dyndających na kładce nad ulicą Przyce, widoki płonących parowozów w Pasie Oriona, wiele konwersacji i powikłań z szokistami...
Jednak nigdy nie widziałem widoku Zachodniej z tych trudnych, brudnych czasów okupowanej nocy.
Niemce głównie i nagminnie fotografowali się na Głównej — na Warschau Hauptbahnhof (tzn. na tej Głównej, którą wysadzili w '44tym, nie na tej, którą opiewał Młynarski).
Wczoraj powyższy obraz z cicha pękł mi na monitorze. W dodatku jest dość spektakularny, bo obrandowany (gdyby nie tabliczka miejsce byłoby raczej nie do zidentyfikowania).
Na Zachodniej wciąż jest ta sama liczba peronów, nie zmieniła się ich konstrukcja (konkretnie dwa z nich są identyczne jak na wojennym zdjęciu), wciąż stoją tam te same słupy trakcyjne.
Jednak nie udało mi się odszukać miejsca z oryginalnego ujęcia.
W grę wchodzą tylko 2 skrajne perony. Strona północna odpada, bo musiałyby być widoczne bańki gazowni (zdj. wyżej) a strona południowa
(w kierunku Ochoty) jest tak przebudowana/zabudowana, że nie ma szans na skopiowanie ujęcia.
W grę wchodzą tylko 2 skrajne perony. Strona północna odpada, bo musiałyby być widoczne bańki gazowni (zdj. wyżej) a strona południowa
(w kierunku Ochoty) jest tak przebudowana/zabudowana, że nie ma szans na skopiowanie ujęcia.
Zakładam, że Niemce patrzyli właśnie w tym kierunku i te budynki, które tam widać mogły stać mniej więcej w miejscu, gdzie teraz jest Rondo Zesłańców Syberyjskich. Może jedna z nich to ta samotna kamieniczka, która stoi sobie "Na Bateryjce"?...
Może być też zupełnie inaczej.
Zresztą jakie to ma znaczenie, skoro wojna się już podobno skończyła.
Zresztą jakie to ma znaczenie, skoro wojna się już podobno skończyła.
środa, 27 października 2010
Wiatraki
z niesamowicie ekspresyjnego rozdziału poświęconego Woli. No bo tyle się mówi o tych wolskich wariatkach — że było ich miliony, że to był niesamowity widok przy wjeździe do Warszawy od zachodu, że wolscy młynarze to były barwne persony, itede, itepe.
Poza Niemcami powyżej, chiba nikt nigdy nie zrobił wizualizacji tego zjawiska.
Widok faktycznie musiał być imponujący. (Zakładam, przy niemieckiej skrupulatności, że odnotowany jest każdy wiatrak). Niestety widok szybko się zdezaktualizował: wiatraki spalili wycofywujący się Rosjanie.
I to by było na tyle.
__________________________ pauza
:) ... gdyby nie to, że urząd dz. Wola chciał postawić taki wiatrak w parku Sowińskiego.
Cel był szczytny i słuszny: wiatrak jako pomnik wiatraka symbolizujący Wolę. Abstrachując od widoku z mapy to przecież przetrwało tutaj wiele śladów po młynarskiej przeszłości, chociażby w nazwach (Żytnia, Młynarska, rondo wolnego Tybetu) lub w ogromnie rozwiniętej populacji gołębi. Brakowało tylko prostego symbolu, który by te wszystkie ślady podsumował i historycznie, i formalnie. Postawienie na Woli autentycznego "koźlaka" było faktycznie fajnym pomysłem.
Niestety wyszło tak jak zwykle: Wiatrak z Woli jak Moulin Rouge?
Oprócz tak jak zwykłości, w powyższym artykule niesamowite są sumy, ktore tam fruwają. To jakiś wyższy pułap wtajemniczenia na linii: parę desek
z belką w środku — a — Kto za to płaci? Pan płaci, pani płaci (etc.).
Dla przypomnienia, budowa wiatraka wygląda następująco:
ryc. podebrana stąd.
Nie wiem, może urząd Woli chce przy okazji odtworzyć jakiegoś
XIX-wiecznego budowniczego wiatraków? i ta kasa idzie na tajne laboratorium genetyczne w piwnicach urzędu?
Nie lepiej byłoby zakończyć całą tą farsę (ale teraz to nie ja to mówię, ja tylko powtarzam, co usłyszałem wśrod społeczeństwa) i zrekonstruować koźlaka
z zapałek? Byłoby po taniości, efektownie i od razu każdy wiedziałby, że to wiatrak, bo u każdego taki sam w mniejszej skali stoi na telewizorze (lub stał — te nowoczesne telewizory są niestety niestawialne).
I jeszcze, w szczęśliwym finale — bo itak już mi się roztyradowało — zaprezentuję oficjalne logo urzędu dzielnicy Wola.
Symbolem dzielnicy jest zarys jej granic. W sumie to genialne rozwiązanie. Rewolucyjne wręcz.
Przecież każdy mieszkaniec Woli już od urodzenia nosi ten kontur w sercu. Spytasz tutaj kogokolwiek z czym mu się kojarzy jego dzielnica, to wyjmie flamaster i w sekundę machnie odpowiedź rysując ową piękną i syntetyczną formę.
Szkoda, że nie wpisano w nią mapy ulic, komunikacji i sklepów nocnych
a całą przestrzeń zamalowała nazwa z małej litery fancy fontem. Takie logo byłoby wtedy bardzo praktyczne i spełniało rolę edukacyjną utrwalania syntezy u przyjezdnych.
Pozostaje jednak pytanie dlaczego namolawali mapkę konturową a nie wiatrak? Wiem, wiem... - wiatrak ma skomplikowany kształt i żadnej syntezy nie dałoby się z tego wycisnąć, na logo się nie nadaje. Ale byłoby to historycznie i symbolicznie uzasadnione (i by nie trzeba było przerabiać znaku w momencie gdy kontur Woli popłynie Górczewską lub Połczyńską
na zachód).
Niestety nie mam szansy zmierzyć podpisa autora, bo jego nazwisko pozostaje pilnie strzeżoną tajemnicą urzędu. Poza tem, autor raczej nie podpisuje loga (poza A. Pągowski ©, oczywiście ;).
Podejrzewam, że cała sytuacja z projektowaniem tego znaku, mogła wyglądać tak: burza rozumów w urzędzie, eureka! (zróbmy kontur!), zakup grafika (zrób pan kontur! Artystycznie wyżyje się pan malując literki), modyfikacja literek (Co takie małe? Literki mają być większe!), burza muzgów, akceptacja, dostawienie w łordzie jeszcze więcej i jeszcze większych literek w ramach obowiązków służbowych któregoś z urzędników, gratulacje, uściski, premia itp.
Mówię tak, bo kiedyś rozmawiałem z jednym grafikiem i on mówił mi, że tak to zazwyczaj wygląda, że to nie on, ale to oni.
A wczoraj rozmawiałem z bezdomnym Olkiem dowiedziawszy się następujących ciekawostek z tamtego świata:
a. Bezdomny może ubiegać się o pomoc z Opieki Społecznej, pod warunkiem, że posiada meldunek.
b. Noc w schronisku kosztuje bezdomnego 5 zł.
c. W jedynym wolskim kościele otwartym w nocy dla bezdomnych, na Deotymy, można spać pod warunkiem, że się nie zaśnie - jak się zaśnie, to się wylatuje. Od niezasypiania jest tam specjalny kapo.
I to tyle w tematach to i tamto.
Subskrybuj:
Posty (Atom)