Miałem dość głęboką awarię siebie ostatnio + czeka mnie jeszcze cumowanie w szpitalu. Za dużo pomysłów się ostatnio ze mnie wylewało, w maleńkości słuchałem zbyt ponurej muzyki, przegrzałem się to teraz mam za swoje ;)
Musiałem sprzedać kolekcję starych, pięknych rzeczy ulubionych, popsuła mi się karta w aparacie, nie mogę jej zareklamować, bo tylko tego jedynego paragonu nie mogę znaleźć (z doświadczenia, iż wszystko teraz się psuje, szczególnie zaraz po zakupie, zacząłem zbierać wszystkie możliwe kwitki). Zrobiłem kopię karty z plasteliny, ale nie chce działać. Rozwaliła mi się czołówka niby-dobrej-firmy, nie mogę jej zareklamować, bo kupiłem ją w niby-dobrym-sklepie, który niedawno się zwinął.
Ruda kobieta w klaustrofobicznym sklepiku tytoniowym na Solidarności, w którym kupuję bibułki jest tak agresywna, aż strach tam w ogóle chodzić..
Piękna Weronika, moja przeulubiona fryzjerka, zamknęła zakład na Płockiej i odeszła w Marszałkowskie.
Zniknął nawet warzywniak na dole (ale nikt nie dawał mu dużej szansy na przetrwanie).
Pracy nie ma. Rachunki rosną.
Pickelhauby już nie ma. Jest Aniołek.
To tyle tych osobistych lamentów, ale jestem lekko przedenerwowany tym wszystkim.. Poza tym będę musiał kupić piżamę i kapciuchy (a oba te elementy garderoby są wyjątkowo niefajne :)...
A propos laczków i lekkiej czkawki po ofiarach morderców w plenerze przestrzennym...
A to taki subtelnie podsumowujący to wszystko akcent, fascynujący mnie z resztą od pewnego czasu (o czym wspominałem
np. tutaj ). Pewnie któregoś dnia te plakaty będą miały swoją fascynującą i boki zrywać puentę, ale ja ze swoją kartą SD z plasteliny tego już nie utrwalę.