sobota, 14 sierpnia 2010

Kampania > suplment

Na początek małe dementi.
Po komisyjnym, precyzyjnym (za pomocą droższej linijki) zmierzeniu długości podpisu Projektanta Misia, komisja ustala ostatecznie jego długość na 33, 5 cm. Zwycięzcą nadal pozostaje J. Miś, lecz jego dystans do zajmującego 2 miejsce A. Pągowskiego© zmniejszył się do 55 mm.

Drugie drobne sprostowanie związane jest z wnioskami po lekturze pozostałych plakatów w konkursie o kampanii.
Otóż ocena naszej komisji z grubsza pokrywa się z oceną ich komisji: laury dla Misia są jak najbardziej zasłużone. Brawo! W ten sposób oszczędzono społeczeństwu bardziej ekstremalnych przygód esetetyczno-intelektualnych.
Szkoda, że pyskata komentatorka Anita nie powiedziała dotychczas ani słowa nt. zagadkowego  kontekstu całej kampanii. Być może brawa dla Misia byłyby wtedy głośniejsze. Rozumiem, że to styl  retoryki, który wybrała - typowy dla każdego anonimowgo komentatora - nie pozwala jej na ujawnienie społeczeństwu całej prawdy. Szkoda, bo taki egoizm może poczynić wielkie straty nie tylko Pani znajomościom wśrod bohemy, ale dla wszystkich - właśnie raczkujących - następców Polskiej Szkoły Plagiatu©.

Na deser, slajd z pierwszą społeczną reakcją na omawiany tutaj temat. Reakcja zauważona, gdy komisja zebrała się z okazji linijki.
I żeby nie bylo, ze to ja, bo to nie ja. I moi ludzie raczej też nie.


Moim zdaniem to dobrze, że ten plakat wzbudza takie emocje. Na zwykłych plakatach, nawet na tych zagranicznych, społeczeństwo potrafi jedynie dodać od siebie jakąś lakoniczną swastykę, gwiazdę Dawida lub zamalować zęba modelce. A tutaj mamy pełnozdaniową interakcję! Być może niebawem pojawią się fankluby bezpiecznego niejechania, dyskusje panelowe, pluszowe maskotki itede.. 

To chiba powód do radości, prawda?

Komiksiarze na słupach i w cywilu



Przed skonsumowaniem B. Canaletto, odbyła się chwila zadumy nad plakatem wyrysowanym przez Przemka Truścińskiego "Trusta".

Tak więc podpis autora oceniam na piątkę z plusem! 
Jest estetyczny, starannie wykreślony odręcznym pismem, nie narzuca się nachalnie odbiorcy zmuszając go do oceny jakości użytej w nim czcionki, niczym nie wymachuje, nie strzela w potylicę, po prostu stoi skromnie na uboczu przy kolumnie głośnikowej a - co najważniejsze - ma zaledwie 7 do 8 centymetrów!

Plakat promuje Koncert promujący i niestety jest już trochę nieaktualny. Jest za to tak fajny i charakterystyczny, że gdyby nie podpis, pomyślałbym, iż jego autorem jest inna postać komiksu - Gawronkiewicz Krzysztof. 

Tak, czy siak, pomimo wzajemnych wpływów i influencji, ten plakat jest wart długiego wiszenia na słupach, w internecie i telewizorze.

x x x x

A skoro chwila zadumy zapromieniła również w kierunku K. Gawronkiwicza, to z radością wyświetlę kilka slajdów z prywatnego życia twórcy na rowerze na tzw. przejażdżce z tzw. koleżanką.
Zobaczymy pełen napięcia moment wyczekiwania na zielone, śmiałe przekrocznie granicy pomiędzy Wolą a Środmieściem i dynamiczny skręt pod arkady budynku Nowolipki 12.

Zdarzenie zarejestrowane 16.07.2010, pomiędzy godz. 19:09:59 a 19:10:31 na ul. Nowolipki róg al. Jana Pawła, [52°14'41.24"N  20°59'26.93"E]


Kanałek

 Z cyklu: porozmawiajmy o sztuce krajowej 

Wczorajsze tropienie rozmiarów autorów doprowadziło mnie do podziwiania wystawy stojącej przed urzędem Woli. Sztuka w starym, dobrym stylu, wszystko odrobione do najdrobniejszego detalu, bez zbędnych przekłamań i intrpretacji - i domki, i drzewka, i chmurki a nawet ludziki i zwierzątka. Taka przejrzystość zadowoli nawet najbardziej wybrednego smakosza, z Rezydentem-Komentatorem na czele ;).

Autorami prezentowanych dzieł są A. Ring i B. Tropiło (21 cm, ale należy wziąć pod uwagę, że to suma dwóch członów), którzy sfotografowali obrazy niejakiego B. Canaletta. Zdjęcia prezentują miasto Warszawa w czasach przed zburzeniem jej przez Niemców i mocno kojarzą się z obrazami innego autora - Bernardo Bellotto ps. "Kanałek".

Kanałek, zwany też z włoska przez lingwistycznych snobów "Canaletto", był nadwornym fotografem Stanisława Augusta i utrwalał obrazy metodami tradycyjnymi - farbą na płótnie.

A teraz UWAGA!
Achtung!


Smutna wiadomość jest następująca: Bernardo Belotto z całą pewnością nie żyje bo dawno umarł.

Wesoła zaś: prawdopodobnie żyje jego naśladowca,
ów obfotografowany i wywieszony na płocie B. Canaletto! 

Zagadkowy inicjał "B" może ukrywać typowe polskie imię, np. Bogusław lub Bożydar. Gdyby tylko autor fotografowanych obrazów poszedł nieco dalej
i uwolnił się od pośrednictwa fotografów, skrócił  nazwisko
do chwytliwego "Analetto", mógłby zafurorzyć w klubach gejowskich (np. w "Utopii"), gdzie jego lajfszoły malowania dzisiejszej stolicy oprócz furory zbijałby fortunę. A ponieważ na omawianej wystawie są także fotografie obrazów niejakiego Z. Vogla zwanego "Ptaszkiem"* 
to jako para autorska "Analetto&Ptaszek" byliby nie do przebicia przez inne pary szołmeńskie.
No dobrze, ale co jeśli ktoś zapyta, czy pod literą "B" nie kryje się czasem typowo rodzima Barbara lub Biesia? Wtedy "Kanałek" również mogłaby realizować powyższy scenariusz z "Ptaszkiem"), tyle że w klubach dla przeciętnych tirowców (np. w "Sofii" lub "Kokomo").

Okraszam relację tradycyjnym, polskim slajdem,
Vłala!

fot. Autor zdjęcia ©
fot. Autor zdjęcia ©
fot. Autor zdjęcia ©


Rangę wystawie podnosi fakt, iż jest ona wspierana przez Sztiftung fir Dojcz-Polnisze Zusamenarbajt, partnerują jej Zamek Królewski i miasto Drezno, oraz naklejony wydruk z drukarki z pobliskiego urzędu dzielnicy.

____________
* niestety nie zanotowałem autora fotografii, ani długości jego podpisa.

piątek, 13 sierpnia 2010

Działdowskie 666

Jutro to zacne miasteczko obchodzi trzyszóstkowe urodziny! Wszystkie krajowe antychrysty i niedobra młodzież z problemami emocjonalnymi zjeżdża do Działdowa. Wczoraj się o to potknąłem w sieci, więc uprzejmie donoszę.
Tym bardziej, że Działdowo będzie czcić ten number oficjalnie - będzie burmistrz, przemówienia, straż ogniowa, gry, zabawy i satanistyczne Lady Pank.

Także - pakujcie ofiarne koty, polerujcie ćwieki i czem prędzej do Działdowa! Zawsze to jakaś odskocznia od obrony krzyża.



czwartek, 12 sierpnia 2010

Kampania


Trudno pojąć bezdenną głębię przekazu kolejnej kampanii społecznej skierowanej do społeczeństwa i za społeczenstwa kasę. Jej sens zaległ gdzieś na głębi dnie. Czy ten plakat ma reklamować pijanych kierowców, czy zachęcać niepijanych do jazdy na bani? Co prawda na samym dole jest uściślenie małą czcionką: "z pijanym nie jadę", ale pogłębia go słowo "bezpiecznie" i dno, od którego niemalże udaje się nam odbić, osuwa się jeszcze bardziej. A może stwierdzenie "Bezpiecznie. Z pijanym nie jadę!" wypowiada firma, ktorej wielkie, niezwykle urodziwe logo stoi obok? Może firma Polnord jest fanem "Marotyńczyka" z Dustinem Hoffmanem?
Tyle pytań, tyle pytań...

Czyli mamy tak: nieortograficzny dowcip rodem z kolonijnych skeczów (poza tym, jaki -- nawet najbardziej ubomblowany pijak -- wymawia "ch"?), defaultową czcionkę, nowatorski złoty podział - 1/3 powierzchni dla prospołecznych sponsorów, 2/3 na plakat właściwy (dotychczas były to ciut mniejsze proporcje), plus - w charakterze wiśenki na torcie - wielkie nazwisko autora. Tu również mamy pewne nowatorstwo:
do niedawna, niepodzielny prym w rozmiarch podpisu wiodła firma A. Pągowski ©, a tutaj niepostrzeżnie mamy nowego lidera - Misia Jacka! (A. Pągowski ma zazwyczaj stojące 28 cm, zaś Miś wyprzedził go
aż o 7 cm, w dodatku leżąc). Dodatkowo, nie jest jasne, czy te 35-centymetrów Misia oznacza, iż namalowal ten plakat? czy tylko hasło jest cytatem z wypowiedzi jego autorstwa...? Może i to, i to?

Plakat jest wynikim konkursu, w którego żiri zasiadali giganci warszawskiego ASP (ostatnie logo z prawej, dolny rządek). No ale to są bardzo weseli ludzie, skłonni do psikusów i żartów, i tak chiba należy odczytać ich werdykt.

Moim zdaniem (moim i moich ludzi), najlepszą do tej pory antyalkoholową kampanią było hasło "Alkohol zagłada Polaków", malowane onegdaj na warszawskich murkach i płotach. Wielki szacunek dla jej anonimowgo autora! (a raczej - siatki autorskiej). Niedawno nasze biuro reklamowe wypuściło zmodyfikowaną wersję zagłady, ale nic nie jest w stanie dorównać oryginałowi..

To tyle zadumy i polemizacji nad plakatem żółtem.

A w wielkim finale jeden z najświeższej urody plakatów firmy Pągowski ©, wraz z podpisem.
Wisiał przed Szpitalem Zakaźnym na Wolskiej.



wtorek, 10 sierpnia 2010

Wakacyjny atak defekacyjny

To niezwykłej rangi zdarzenie miało miejsce na kościelnym murze w Lesznie k/Warszawy [52°15'29″N 20°35'27″E], gdzie nasza ekipa badała zwyczaje stworzonek odżywiających się cegłami. Zdradziecki strzał nadleciał z kierunku anusa larwy mimas tiliae, ledwo zdążyłem uskoczyć z oczami. Myślałem, że fotografuję jej łepek...


Po poddaniu zdjęć dalszej analizie, agresywny odbyt Nastrosza lipowca został zdemaskowany: zagnieździł się w nim złośliwy, leśny herubin, który całkowicie przejął kontrolę nad sterowaniem urządzeniem wydalania motylka.
O tym, że pasożytnicze demony analne potrafią być niezwykle groźne dla życia nosiciela wiadomo nie od dziś. Nowością jest to, że potrafią już atakować ludzi...
Akurat ta larwa miała zaledwie 65 centymetrów, ale są przecież i gąsiennice mierzace 3, 3 i pół a nawet 4 metry! Co wtedy? Jak się obronić przed kupą lecącą z V=200 m/s i o średnicy przeciętnego okrągłego samochodu..?


Więcej o nastroszu lipowcu, który w fazie wyklutej przypomina bombowiec B-2 w kamuflażu, np.  tutaj  lub  tutaj 

____________________
Okazało się właśnie (tj. 08.09.10), że kiedyś już miałem spotkanie z tym stworkiem. (to było kilka lat temu, za starego aparatu). Vłala!



Koci tupet

Jeden z cmentarza kalwińskiego na Młynarskiej. Drugi z onegdaj z Włoch.



poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Czasownik

... czyli ekskluzywny suplement nieba. Tym razem niebu bliższy, wyższy.



Nastąpi badanie czasu od podszewki, wieży od środka, organów od wewnątrz oraz patrznie na Wolę z góry. Będzie też nieżyjący gołąb i dzwon św. Wojciecha.
Wszystko to w kolejnym odcinku opowieści z kościelnej wieży na ulicy Wolskiej.


Zapraszam do przygód. Slajdy na start!

Pokręcone Schody na chór. A na nim organy i dobry punkt obserwacji poziomu wiary.


The Clock room, gdzie czas ma poczwórne oblicze a od wewnątrz upływa w negatywie. To wolski światowid - lokalne robotnicze neopogaństwo ucywilizowane pod patronatem kościoła. 

To tutaj umierają gołębie, których czas dobiega końca.

Potem jeszcze więcej schodów, dzwony i przejście na najwyższy poziom gry.


My jednak rozpraszamy się w cztery strony świata zwiedzając tarasy
i podziwiajac panoramę Woli.

panopanopanopanopanorama E

(kliknij, aby podziwić)



Kończąc oczopojenie, zapisujemy w kajecie obecność na tarasie cegieł z Chylic, Henrykowa i Dreglina.


Wejście na ostatni level, aby stoczyć zwyczajową walkę z Bossem odkładamy na kolejny odcinek przygód z wieżą. 
Stejtuned!


 INFORMACJE PRAKTYCZNE 

Do kościoła św. Wojciecha jest wyśmienity dojazd nawet z najciemniejszych zakamarków stolicy a łącząc użycie pociągu lub PKSu i Dworca Zachodniego
- z najbardziej zapyziałych zakątków globu.

Do kościoła wejść najlepiej wtedy, gdy jest otwarty. Po chwili modłów i kilkuminutowej, niezbyt forsownej rozgrzewce (uważać na mikrokontuzje!) rozpoczynamy naszą pełną niebezpieczeństw wędrowkę.
Przede wszystkim musimy sforsować Drzwi prowadzące na chór. Najmniej wyczerpujący jest wariant, jeśli są właśnie otwarte. Jeśli nie są to wracamy do rozgrzewki modlitewnej i czekamy, aż się otworzą. Jeśli udało się nam już dostać na chór, czekają nas kolejne drzwi: Drzwi Właściwe, drzwi, za którymi już tylko niebo błękitne. Również w tym przypadku musimy się liczyć z tym samym problemem: drzwi mogą być zamknięte. Jednak weszliśmy już co najmniej kilkanaście metrów wzwyż. Ta wysokość jest już zbyt niebezpieczna a włożony wysiłek zbyt duży, aby się teraz wycofać. Używamy więc sposobu indywidualnego i już jesteśmy po drugiej stronie.

W tym miejscu zaczyna się dopiero prawdziwe misterium grozy wchodzenia po schodach: Rozszalale pająki, glizdy, gigantyczne pchły i inne stworzonka, pajęczyny grubości szczura, odrażające farfocle... Wszystko to ma tylko jedno zadanie - złamać w nas żądzę zwiedzania niehigienicznych pomieszczeń!
Jednak przy pomocy modlitwy i różnych sposobów indywidualnych pokonujemy i tą przeszkodę. Droga w górę wydaje się teraz nieco bardziej stabilna, poza ptasim guano żadnych większych pułapek. Już sekundy dzielą nas od szczytowania i wtedy zastępuje nam drogę Nadajnik Telefonii Komórkowej..
Znów znajomy problem: jeśli jest wyłączony, możemy śmiało iść wyżej, jeśli pracuje, to w ułamku sekundy ludzkie rozmowy usmażą nam mózg.. Ponownie stosujemy jakiś sposób indywidualny lub czekamy, aż rozmowy się przerzedzą. O wycofaniu się w tym momencie nie ma mowy jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy chcieliśmy już spękać na chórze. Poza tym, co jeśli otwarte przez nas drzwi są ponownie zamknięte?

Te rozterki, w pełni wynagradza nam wizyta w fabryce czasu - w klokrumie - kolejnym poziomie przygody. Tutaj, w otoczeniu poczwórnych zegarów, można zadumać się nad życiem przyszłem i minionem, uzupełnić zapas amunicji, i zebrać trochę źyć (tip: jedno ukryte jest pod martwym gołębiem). Nie należy jednak zostawać tu zbyt długo, bo czas biegnący z poczwórną prędkością może nas szybko zestarzeć.
Za pomocą rąk lub sposobu indywidualnego otwieramy małą klapkę w suficie - wejścia do wyższego poziomu. Dotarliśmy do bijącego serca wieży - Dzwonnicy. Są tu trzy dzwony i cztery wyjścia prowadzące na tarasy widokowe (lub dalej). Powyżej długa drabinka prowadząca do finału wędrowki.
W tym miejscu mamy też pierwszą tak oczywistą szansę na powrót taktyczny i przegrupowanie sił. Pod pretekstem podziwu dla widokow skaczemy w dół i już po 3 sekundach jesteśmy na dole (tip: przed skokiem lepiej zebrać bonus nieśmiertelności, schowany pod najmniejszym z dzwonów). Wciskamy pauzę i rozpoczynamy przygotowania do walki z Bossem...


PODSUMOWANIE
Truność: 5/10 Grywalność: 8/10 Bonusy: 12 (+ dwa ukryte)

Punktacja:
+ 100 za 2 pierwsze poziomy + 150 za kolejne + 550 za przejście Zegarów + 800 za Nadajnik + 50 za odkrycie martwego gołębia + 10 za likwidację glizdy lub pająka



niedziela, 8 sierpnia 2010

Utrwalacz kobiet

Oprócz tego prawdziwy człowiek interesu.


- Poratuj złotóweczką, do sety mi brakuje.
- Mogę ci dać króla, bo akurat mam kilka w plecaku, ale pstryknę ci fotę, zgoda?
- Jak dorzucisz złotóweczkę to zdejmę koszulkę.
- Ok.


- Jak dorzucisz jeszcze jedną to pokażę plecy.


- Dzięki. Fajne dziary. Skąd?
- Z kryminału.
- To ile ci brakuje do tej sety?
- 3 zeta.
- Trzymaj. Zdrówka życzę.

Pan kobietami malowany przebywa najczęściej pod żabką na Okopowej lub na Żytniej. Gdyby ktoś chciał go pooglądać to orientacyjny cenik jest powyżej.