Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wałek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wałek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 31 maja 2013

Prądzyńskiego 5/7 > Miejska Piekarnia


Dzisiej w tym miejscu, pod adresem 1/3, lubią brąz kurierzy UPS, a przed wojną ostatnią chrupała Miejska Piekarnia Mechaniczna.

Miała być jedną ze sztandartowych inwestycji warszaw-
skiego magistratu za rządów prezydenta Słomińskiego. Uruchomiono ją w styczniu 1929 roku w celu taniego chleba, podregulowania pazernych prywatnych piekarzy i przyświecenia idei mechanizacji. Miała być także wzo-
rem higieny i pychy bochenków.

Budowa była bardzobardzo kosztowna — 8 milionów złotych i jak to zazwy-
czaj bywa przy magistrackich inwestycjach,  dwukrotnie przekroczono planowany budżet (w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki kosztowała 120 milionów; dla porownania: Piekarnia Miejska w Krakowie z 1927 r. to 780 tys.zł.; Muzeum Historii Żydów Polskich z 2013 r.: 320 milionów).
Budynki postawił warszawski "Martens i Daab". Do produkcji kupiono francuskie piece Lidon'a, transport miało zapewnić 45 francuskich furgonetek Dion-Bouton. Zatrudniono natomiast jednego niefrancuskiego piekarza i 20 osób admininstracji.


Bardzo szybko okazało się, że piekarnia chrupie karygodnie, nieudolnie
i korupcyjnie. Afery goniły felery. Francuskie piece były wadliwe i nieprzy-
stosowane do polskiego chlebodastwa, połowa floty automobilowej w przeciągu pierwszego roku poszła na złom, zaś dyrektor — nomen omen — Szczodrowski – wyleciał ze stanowiska z zarzutem niegospodarności
i wałkownictwa z Francuzami. Już w 1930 roku miasto chciało wydzierżawić piekarnię a nawet mówiono o jej całkowitej likwidacji.
W kolejnych latach — aż do połowy lat '30-ych — próbowano odzyskać zaufanie warszawiaków. Naprawiono to, co zostało popsute, ulepszono jakość wypieków, poszerzono asortyment (zaczęto nawet wypiekać pierniki, herbatniki, gwiazdki, gwizdki i parasole), zwiększono personel (do 200 osób), rozbudowano laboratorium badań nad sensem chleba i uruchomiono giełdę zbożową.
Równolegle piekarnia była wściekle atakowana przez prrrasę, wściekłe piekarrrnie prrywatne (w stolicy było ich kilkaset!), zaś "zbrodnicza ręka" sabotowała wypieki od wewnątrz. Przeciw dumpingowi magistrackiej piekarni wściekle protestowały piekarnie podmiejskie. Nieufnie do zmecha-
nizowanego pieczywa odniosła się w jednym ze swoich warszawskich reportaży Maria Kuncewiczowa (l. 118; literatka):

"Dzieże są wielkości wagonów, chleby po wyrobieniu zjeżdżają do wagi po taśmach, niczym samochody u Forda, idą tysiącami w je-
den piec na rośnięcie, wypełzają stamtąd piechotą, w ciągu całej produkcji traktuje się je jako produkt seryjny, niemal nietykalny
i standaryzowany [...]".

Do wybuchu wojny niechęć do Miejskiej Piekarni Mechanicznej stopniowo wygasła. Przestano mówić o niej źle a zaczęto mówić wcale.

Zdjęcie zdjęte z piekarni w zachodnią stronę. Widzimy "biały domek" Prądzyńskiego 15, "czarny, długi domek" 15a, elewatory, piecownię gazowni i dwuspadowy domek od węglarzy.

Podsumowując cały okres jej działalności: przynosiła olbrzymie straty i nikt jej nie lubił. Zamiary miała czyste i postępowe, ale na Prądzyńskiego 5/7  "unosił się duch przysłowiowego Zabłockiego, reformatora mydlarstwa", jak określa to radny Adam Czerniakow (l. 133; inżynier), w swoim raporcie nt. piekarni przygotowanym dla magistratu. Miała docelowo wytwarzać 60 ton chleba dziennie, a w swoim najlepszym okresie było to ledwie 1/3 tej liczby.

Podczas okupacji PM działała dalej. Giełdę zbożową Niemcy przemianowali na Landwirtschaftliche Zentral-
stelle (centralę rolną), po czym wszystko wysadzili w powietrze*. W zapiskach inspektorów BOS-u odmalo-
wujących krajobraz po bitwie piekarnia opisana jest już jako "sterczące spod zwałów gruzów części zniszczonych pie­karniczych pieców".

*
Mur osłaniający brązowych kurierów od strony torów jest jedyną pamiątką po niewydarzonej fabryce chleba.


Powyższy mur odgrywa ważną rolę w jednej z gawęd z popularnego prze-
wodnika turystyki ekstremalnej po Warszawie pt. "Zbrodnie okupanta hitlerowskiego na ludności cywilnej w czasie Powstania Warszawskiego
w 1944 roku (w dokumentach)".
Opowiada p. Czesław Stróżek (l. 105; buchalter, zam. Obozowa 80 m. 20):

"Ukraińcy rozłączyli mężczyzn i kobiety, pozabierali zegarki i trzy godziny trzymali pod parkanem pod Piekarnią Miejską przy ulicy Prądzyńskiego, grożąc rozstrzelaniem. Parkan Piekarni Miejskiej przy ul. Prądzyńskiego, przy którym nas trzymano, znajduje się od strony Dworca Zachodniego. Komendant przyszedł i zadecy-
dował, iż możemy iść na Dworzec Zachodni, stąd przez obóz
w Pruszszkowie wywieziono mnie do Niemiec, skąd wróciłem
22 listopada 1945 r.".

*
Lokalnym spadkobiercą smakołyków z pieców Prądzyń-
skiego była Piekarnia Wolska, wybudowana za socjaliz-
mu na rogu Obozowej i Św. Stanisława. Była, bo zgasił ją kapitalizm i jeno komin dla centertelów jej się pozostał.
Ale dobry komin nie jest zły, jak to mówią.

____________________
* Mamy niesprawdzoną intuicję, że piekarnię wyłączyli z użytkowania nie Niemcy lecz radzieccy Rosjanie podczas jednego z nalotów w 1942 roku. Intensywnie bombarowali wtedy rejon Dw. Zachodniego (np. bomby unicestwiły kilka budynków przy Sławińskiej, więc tuż obok).
Jeśli otrzymamy dementi z radzieckiej ambasady, to tytuł zabójcy piekarni wróci oczywiście
do Niemiec.


piątek, 16 września 2011

Wspólnota


Wspólnota, w którą można patrzeć od paru miesięcy na rogu JP2
i Solidarności. Oczywiście można też w niej uczestniczyć od wewnątrz,
ale trzeba wtedy za to płacić.
Klub dla dżentelmenów Plejhaus lekko amsterdamizuje Wolę i,
nie ukrywamy, że jest to całkiem przyjemnie nieprzyzwoity wizerunek.


Kącik poboczny typu  CZY WIESZ, ŻE?.. 

Że właścicielem rozpusty jest firma Fresz Ventures — stołeczny potentat relaksacji i wytocznik pozwów o plagiat (pozew sprzed 2 lat o logo Fresh Pleja telefonicznego stoczył się na panewce) oraz tegoroczny finalista przetargu na wolską perełkę — budynek Wytwórni Łańcuchów Rolkowych Stanisława Kubiaka przy Hrubieszowskiej.
Ponieważ akcja dzieję się na Woli, to powyższe targi skończyły się popisem biurowego mroku i awanturą.
Niesamowite, że urzędnicy ZGoNu unieważnili przetarg, bo dowiedzieli się o istnieniu roszczeń do działki dopiero po jego roztrzygnięciu, a sami — czarno na białym, dokładnie po literce — umieścili to zastrzeżenie w opisie przetargu ("W stosunku do działki ewidencyjnej nr 21 [...] toczy się postępowanie dotyczące przyznania prawa użytkowania wieczystego
do gruntu"). *


Dzielnica miała ambitny cel, bo obszar, na którym znajduje się fabryczka "zajduje się w strefie śródmieścia funkcjonalnego" i jest przeznaczony m. in. na inwestycje "celu publicznego, które w połączeniu z zabudową mieszkaniową będą ogniskowały zycie społeczne metropolii warszawskiej", zaś konkretnym celem Hrubieszowskiej 9 miała być "działalność w zakresie kultury i usług towarzyszących", czyli "usługi z zakresu: kultury, wypoczynku, oświaty oraz sportu
i rekreacji".
(w cały opis przetargu można zagłębić się w pdfie tutaj lub tutaj).

W sumie, nie wiadomo, czy Freszwenczersi zrobiliby od razu Kubiakowi gołgoła (w końcu posiadają też 2 kluby muzyczne). To tylko domniemnie przegranego oferenta. W każdym razie profil dzialalności spółki leży bliżej, wyżej cytowanych, usług towarzyszących, sportu i rekreacji, niż filozoficznej kultury w wydaniu Jadłodalni.
Wizja amsterdamska jest kusząca i perspektywa pań na wystawie za 12 zl 41 gr za metr byłaby miła dla oka, ale ogniskowałaby życie społeczne tylko wąskiego wycinka metropolitalnych konsumentów. Berliński styl Wysockiego jest jednak o wiele bardziej przystępny.


A najbardziej magiczny wolski budynek gnije dalej i (ze względu na cenną lokalizację) za jakiś czas ktoś zamiast procesu wytoczy Tempusa Fugita
i będzie po problemie.

Kasakasakasakasssa. Mmoney.

_________________________
* Urzędnictwo mogło też spytać człowieka, który przez ostatnich kilka lat wynajmował od nich budynek , nota bene, procesując się z nimi non-stop (i — co istotne
— z popaciem spadkobierców Hrubieczowskiej 9).

Historycznie, fabryczka na Hrubieszowskiej jest porozświetlana z każdej strony (wystarczy tylko włożyć gogle lub odwiedzić Marcina cytującego foto z Arch. Gabarytów z 4 VIII '39), także puścimy tylko jej reklamę
z 1929 r., start!


wtorek, 30 sierpnia 2011

Skreślona do rejestru > Wolska 6


Spektakularna znikawka, serek wolski opustoszał, kolejna przedwojenna kamienica uchroniona od zabytkowej rejestracji. Będzie więcej miejsca na namioty cyrkowe i lunaparki z cukrowej waty.
Teren jest zbyt rozwojowy i innowacyjny, położony zbyt blisko Centrum, położony za blisko wielkiej kasy, marzeniu o wolskim city, żeby zostawiać tam jednego z nielicznych ocalonych z sierpnia '44. Zaledwie sto metrów dalej były już tylko rogatki. 
Których również niesłusznie już nie ma.


Poza tym serkowa kamienica za bardzo kłuła w oczy, stała samotnie w świetle reflektorów na ogromnym, pustym placu. Nikt chyba nie dawał jej większych szans na przeżycie. W takim mieście jak Warszawa. na takiej dzielnicy jak Wola — naznaczonej przez Dirlewangera, Urząd i rodzimych Konserwantów — instytucja rzezi musi być stale odnawiana.
Aktualnie, rzezanie ceglanych narządów metropolitalnych osiągnęło niebotyczny punkt (mówliśmy już o tem z np. tutaj, zaś samą kamienicę naświetlaliśmy tu & tu).

No ale "tempus fugit", a —jak zwykła była mawiać była rzecznik urzędu Woli — "miasto musi się rozwijać".

Grunt żeby zdowym być, mleko pić i nie mieć liszaja.


Z tym tempusem fugitem, to zresztą bardzo straszna i niepokojąca sprawa... Wyznanie grzechu teraz nastąpi, bo wszystkie tropy wskazują niestety na Lokalnych Obserwatorów... — że to redakcja zatłukła tą kamienicę..
A było to mianowicie, że szliśmże se w piątek z panem M. odbywając wycieczkę piechotną i idąc ulicą Wolską, mijając numer 6, sięgneliśmy po owo powiedzenie. Tempus wypowiedział się w chwili, gdy ocenialiśmy świeżo upieczony ślad po pożarze, który pojawił się na ostatnim piętrze kamienicy.
Użyty został w kontekście znanego cyklu następstw, które zmusza stare budynki do odejścia: niejasne sprawy własnościowe - pustak w okno - kłóda w bramę - bezdomni - pożar i wielka mantra finałowa "budynek nadaje się tylko do rozbiórki". Często można się tego dowiedzieć właśnie od bezdomnych kolekcjonerów surowców: 

— Bo oni panie tak zamykają, że niby zamykają, i że niby nie można, ale można, a potem następuje tzw. zaprószenie ognia. I kto jest winny? — oczywiście bezdomni, no a sprawa się rozwiązuje.

Patrzyliśmy właśnie na przedostatni przystanek cyklu, wiedzieliśmy już co nastąpi, ale nie, że stanie się to następnego dnia!
Na rany bogów! Nigdy nie wypowiadajcie tempusa w obecności starych kamienic!
To jakieś cholernie mocne jest zaklęcie! Klątwa! W dodatku ze skutkiem natychmiastowej wykonanlności.


Następnej nocy, w szczelinach starych podłóg, zakamarkach wybebeszonych pokoi, opuszczonych piwnic błyskawicznie wypowiadają ją się tabuny zaklęć pomniejszych. Wylęgają się też te najbardziej złośliwe i niebezpieczene, czyli: "kamienica grozi zawaleniem reducto", "nie nadaje się do remontu deletrius" oraz, wspominana wyżej "rozbiórka cruciatus".

O świcie, w osłonie żółtego Komatsu, nadciąga armia doświadczonych rzeźbiarzy mających tylko jeden cel: wyrzezać rzeź w kamienicy! Tak ją wymodelować, żeby w pełni zadowolić Wielkiego Developerusa!
Jak wszyscy wiecie, rzeżbienie ekstremalne w przedwojennych kamienicach jest najnowszym  warszawskim hitem — specjalnością, której inne miasta mogą nam tylko pozazdrościć.


Plener na Wolskiej 6 trwa od soboty (o czym doniosło TVN Warszawa; bo my — przeczuwając, że nabroiliśmy — baliśmy się wyjść z redakcji). Po niedzielnej przerwie na modliwę prace ruszyły na nowo. Dzisiaj, sprowadzono już kamienicę do parteru. Została tylko kupka gruzów. 
Otworzyły się nowe horyzonty, przekalibrowała się perspektywa, a po serku hula już nowe.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A teraz zapraszamy na tradycyjny pokaz walk przeźroczy.
Włala!

Pierwsza reprodukcja przedstawia moment zawachania — gdy ekipa twórców zastanawiała się nad doprowadzeniem kamienicy tylko do formy małej willi z ogródkiem. Niestety, efekt był najwyraźniej niezadowalający Developerusa i po chwili modelunek ruszył dalej.


Pozostałe są już czysto inwentaryzacyjne, są bez charakteru i nie posiadają duszy.








- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Ze względu, że kamienica na Wolskiej 6 należy już do kategorii czas przeszły gwałtownie dokonany zgrabnie będzie, gdy po tych ponurych rzeźniach, rzeżbach i rzecznikach rzezających zamkniemy historią.


Zdjęcie pochodzi z "Wola ongi i dziś" z 1939 r. — etatowego inkubatora wolskiej ikonografii. Patrzymy właśnie w fragment fasady budynku z witryną Komunalnej Kasy Oszczędności. Przed nią widzimy zadowolonego pana w meloniku, dziewczynkę kombinującą coś przy kratach w oknie i średnio zadowolonego chłopczyka, rzucającego złym wzrokiem na pana w meloniku.
Coś się z pewnością szykuje, więc prosimy obserwować po cichu i ich nie spłoszyć.

(Tą fotografię zamieścił też Kasprzycki w "Korzeniach miasta" i Marcin na swoim słynnym blogu. Varsanaziści nie czytają najwyraźniej Kasprzyckiego i Marcinowego bloga, bo — jak wynika z art. na Tvnie — nie byli świadomi istnienia jakiegokolwiek zdjęcia kamienicy).


Budynek powstał najprawdopodobniej w 1938 roku — i to przed majem '38 — bo natknęliśmy się na reklamę K.K.O z tego miesiąca reklamującą IV-ty oddział na Wolskiej. Gdyby poszperać jeszcze w branżowej prasie (spółdzielczo-bankowej), to można by pewnie jeszcze coś znaleźć i ustalić dokładną datę budowy.
W różnych księgach można zapoznać się także z zaprzeszłymi mieszkańcami Wolskiej nr 6 — z panem Rutkowskim, z lekarzem dentystą Szapiro, Nowakowskim, pracownikiem fabryki pasków napędowych, pracującą na poczcie Teodorą Jakowlew. Poczas okupacji mieszkał tam również niejaki Tomasz Pyziak, handlarz tytoniem oraz Emil Herth, student politechniczny.
Ciekawe, czy udało im się przetrwać?
Z kolei Józef Henrykowski z Wolskiej 6 miał pecha, bo na dwa dni przed wybuchem wojny został ukarany za paskarstwo. Pewnie sprowadził go na złą drogę sąsiad spod 4-ki Mordka Frejman (również ukarany tego samego dnia z całą siatką paskarzy z Wolskiej). O ile pan Mordka mógł nie wyjść cało z wojenno-policyjnej opresji, to Henrykowski, wyszkolony na pobliskim Kiercelaku element, być może się jakoś wyratował.. kto wie?...
W każdym razie, moża mieć niezbitą pewność, że obaj nie śledzili melodramatycznych perypetii sercowych Leny Żelichowskiej na seansie "Jego wielkiej miłości" i nie rechotali ze Szczepcia i Tońcia na "Będzie lepiej", które to filmy wyświetlano 1. XI. 1939 roku w Heliosie pod 8-mką.

Zresztą tego dnia raczej nikt nie był w kinie.


Z lewej strony fragment kina Helios przy Wolskiej 8, w środku parterowy domek Wolska 6 (ustąpił pierszeństwa kamienicy, którą dziś zburzono), z prawej fragment fasady Wolskiej 4 (tam gdzie kombinował Mordka, a wcześniej Stanislaw Staszic testamentem zakładał Szpital Wolski).

Ostateczna parabola czasu (wciąż przeszłego) zawróci nas w rejony nieodległe —w XXI wiek — epokę złotego rozkwitu miasta. W epokę Hanny.
Odniesiemy się linkowo do dwóch artykułów w temacie sera, żeby dla dociekliwi mogli sobie dociekać, a roniący bezradnie ronić: Zarzuty za serek wolski, Jak były prawnik PC "serek" sprzedawał oraz Działka w warszawskim city zostaje przy parafii.

Na słodkie otarcie pozostaje fakt, zatrepekowany przez TVN, że postanowiono sporządzić dokumentację, aby po kamienicy na Wolskiej pozostał ślad w archiwum.

__________________________________________
Niebawem nastąpi kolejny eter! Stejtjun!


poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Dziczyzna

Tutaj akurat bumelująca za wiślanym wałem.


Bezrobocie i brak perspektyw wśród zwierzyny łownej stał się palącym problemem, który wymaga natychmiastowego odstrzału. Gangi złożone
z prowadzacych niehigieniczny tryb życia saren, łosi lub dzików są zmorą naszego schludnego i z każdym rokiem coraz bardziej sterylnego krajobrazu.

Krótka - rozpoczęta w Pacanowie - wycieczka w stronę odzwierzęcą zmierza ku końcowi. Jeszcze tylko wyświetlę żabę, glizdy, ślimaka, niewidzialnego nietoperza, śmiesznego pieska i pająka. Potem wrócimy do miasta i skoncentrujemy ognisko już wyłącznie na gołębiach, i na cegłach.


piątek, 21 maja 2010

Kamler ist tot

Nie ma już fabryki. Dzisiaj uprzątali ostatnie cegły.
Tym razem szopka, popis cynizmu i arogancja na linii deweloper - konserwator - urząd dzielnicy był galaktyczny.

W telegraficznem skrócie, dialog między osobami odpowiedzialnymi w sprawie dekamleryzacji ulicy Dzielnej wyglądał tak:

- W 2006 r. wystąpiliśmy do wojewódzkiego konserwatora zabytków o wpisanie do rejestru fabryki Kamlera. Niestety, nie doczekaliśmy się odpowiedzi - mówi Tomasz Markiewicz, prezes Zespołu Opiekunów Kulturowego Dziedzictwa Warszawy

- Wnioskiem zajmował się poprzedni konserwator, a funkcjonujący wówczas w biurze program nie rejestrował pism wychodzących, trudno więc nam powiedzieć, czy i jaka była decyzja w tej sprawie - tłumaczy Monika Dziekan, rzecznika mazowieckiego wojewódzkiego konserwatora zabytków.

- To konserwator wydaje stosowne decyzje i był na to czas. My nie możemy wchodzić w jego kompetencje, musimy przestrzegać prawa, a w tym wypadku wszystko odbyło się zgodnie z prawem.
Być może na początku lat 90. ktoś nie przemyślał tej polityki. To jest trudna kwestia, ale z drugiej strony muszą powstawać nowe obiekty. Dzielnica musi żyć - wyjaśnia Anna Fiszer-Nowacka z Urzędu Dzielnicy Wola...

/Za artykułem w polskim the Times/


Parafrazując słowa Maximusa Decimusa Meridiusa Russella Crowe - dowódcy wojsk północnych, generała legionów Felixa - ktoś powinien za to ponieść karę, jeśli nie w tym to w następnym życiu.. ;)



niedziela, 21 lutego 2010

Dziewięć-cztery-siedem

Pojawiły się te malunki jakiś czas temu. Niedaleko, na Hrubieszowskiej, koło centralnego i (za co 947-owcy powinni ekstremalnie odpokutować) zniszczyli piękne sgraffito na budynku d. "Visa" przy Kasprzaka. Oczywiście 947 nie umywa się do niegdysiejszych "zagład Polaków" i "kata Polaków Armena Papazjana", ale nie da się ukryć, że zjawisko istnieje.
O co chodzi malarzom cyferek, co chcą przekazać? - nie wiadomo.. Może piętnują? Może upamiętniają datę urodzin Fenyanga Schanzhao, chińskiego mistrza chao ze szkoły linji? Pewnie tak.. - Pozwolić warszawiakom zapomnieć o Fenyangu to przecież grzech!
Tylko szkoda, że robią to na wyjątkowo fajnych budynkach! (Za to dobrze, że różową farbą i wałkiem, bez sprejowania i bazgrania).
Może koś zna genezę tajemniczego upamiętniania?




A to rzeczony kat Armen. Fota sprzed pięciu lat co najmniej. Te napisy pojawiały się głównie na Bielanach. Ponizszy był na murze wojskowych Powązek. Kim jest ---> Armen?