Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lubieto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lubieto. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 października 2010

Okolice Woli > domki w Mławie

Na pożegnanie z Mławą, błyskawiczne przebicie do siódemki — gaz do dechy, dwieście dwadzieścia, ludziki o maskę pac, pac, itd.

— Hamowanie na przejeździe: ruska bajka - pstryk,
na rynku: secesja - pstryk,
 na Warszawskiej: Marki Szagale, cyganie i domek z plastrem na oku
pstryk, pstryk, pstryk.

Nie byłem w Mławie nigdy, ale wrócę tu z pewnością nie raz, nie dwa, lecz trzy razy. Bardzo intrygujące i zaskakujące swym wdziękiem miasteczko.

W następnych wejściach o przygodzie z cegłą będziemy spadać w dół —
w kierunku Płońska.

czwartek, 14 października 2010

Żuk

  scyclu:  Przygoda z Przyrodą      

Od kilku dni można podziwić żuczka w szkarłatnym upierzeniu, prawdziwego żelaźniaka, który uwił sobie gniazdko przy warzywniaku róg Górczewska/Płocka.
Żuczek charakter ma dobry, pomnikowo-transportowy, lubi kartofle
i jabłka, w ogóle nie jest płochliwy i wyglada na to, że zostanie tutaj na dłużej.

Na Wolę przybył spod Ostrołęki, ze wsi Kunin - nie mylić z wielkopolskim Koninem! - gdzie pełnił funkcje gaszące.


Trwają prace nad studium zagospodarowania żuka w celach hotrodczych.
O jego wynikach kapnie tutaj niebawem informacja. 

(Lub nieniebawem lub nie padnie w ogóle. Po prostu, takie jest życie..)

wtorek, 21 września 2010

Okolice Woli > Fort iks (Henrysin)


Dość przypadkowe trafienie, przy okazji pobliskiej cegielni i grzybów. Zachęcająca była przydrożna tabliczka kierująca do fortu z modnym symbolem "X" w nazwie.

Jak wiadomo, grzyb najlepiej rozwija się w wilgotnych, chłodnych, zaniedbanych pomieszczeniach a w opuszczonych fortach w szczególności (liczyliśmy co najmniej na pieczarki).
Proszę więc sobie wyobrazić nasze gigantyczne rozczarowanie, gdy znaleźliśmy się na równie gigantycznym terenie, zadbanym, schludnym, trawka równo przystrzyżona, wszystko równo poukładane,  z gustownym domkiem przy podjeździe do fortu. Można by pomyśleć, że rzuciło nas w Wielkopolskie, gdyby nie świadomość, że jesteśmy w centrum Kongresówki..

Żadnej tabliczki, żadnego zakazu, że to teren prywatny i wejście jest równoznaczne z karą śmierci...
Były za to psy, całe stado ogromnych, wściekłych jak osy siedmiometrowych pitbuli, ze 40 sztuk co najmniej.. i to one, z nieukrywaną przyjemnością, oprowadziły nas po terenie fortu nr X.



Miejsce jest arkadyjskie, wyjątkowe! Pomimo dominującego wokół betonu militarnej przeszłości emanuje tak pozytywną energią, że właściciele tego miejsca mogliby nią spokojnie doenergetyzować pobliską Warszawę (jakimś kablem podziemnem, rurociągiem, etc..). Spędziliśmy tam kilka godzin przez nikogo nie niepokojeni, ze stadem wściekłych psów w charakterze przewodników. 
Patrzyliśmy w górę i pod spodem, widzieliśmy podziemne konie mieszkające w domku na armatę, bażanta na drzewie (którą bardzo chciał zjeść jeden z psów, obszczekiwał ją dopóki się nie zziajał, czyli dość długo), widzieliśmy też pająka namawiającego do zerwania z nikotyną, pod siarczystym hasłem "Rauchen Verboten".

Spotkaliśmy również torbę maślaków, mnóstwo kani oraz - wracając do pojazdu - właścicieli Fortu X, ludzi niezwykle niezwykłych.

Z Wielkopolski.

 Informacje praktyczne 

Fort X znajduje się w strefie X , w pobliżu Zakroczymia. Dojechać można tam łatwo i prędko szosą na Gdańsk, zbaczając z niej w lewo w stronę Płocka. Zwiedzanie fortu nie powinno nastręczać większych trudności, pod warunkiem, że przeszło się kurs rozbrajania min pułapek (tip: Uwaga na kanie, maślaki są spoko) i posiada umiejętność rozmowy z czterdziestoma rozwścieczonymi psami równocześnie (tak naprawdę, to właściciele zdradzili nam, iż psów jest na terenie znacznie więcej - około sześciu tysięcy. My ich nie widzieliśmy, ale one nas owszem. Podobno dyskretnie obserwowały nas z czubków drzew).

poniedziałek, 20 września 2010

35. gtwb (o lubieniu)

Co lubię w moim mieście? Zależy, w którym moim? - w tym, w którym mieszkam, czy w tym, które lubię.
Bo w tym, w którym mieszkam lubię gołębie.
Od pewnego czasu przeprowadzam nad nimi drobiazgowe eksperymenty parapetowe.



I jeszcze paru bonusowych gołębi uchwyconych w trakcie ostatnich obserwacji.


Nalot na parapet po dawkę "szczęśliwej papugi" (hapipapugi, jak mówi Aniołek; 1,30 zł w Tesco), potrawy zdecydowanie preferowanej przez obiekty poddawane eksperymentom.

W trakcie konsumpcji. (Proszę zwrócić uwagę na obiekt w dalszym planie, wycofanym na z góry upatrzone pozycje).

To parapetowy gangsta, skrajnie nietolerancyjny wobec współkonsumentów. 
Niestety, nie mogę sobie teraz przypomnieć jego ksywki (ma ją wytatuowaną na karku).

Jeden z obiektów sugeruje, że już nadszedł czas na eksperymenty, bo inaczej zaraz padnie z niedożywienia. Na szczęście, szyba w gabinecie doświadczalnym zazwyczaj jest na tyle brudna, iż mogę udawać, że nie zauważyłem tego typu sugestii.

Rudolf. Podwórkowy odmieniec (w tym roku pojawiło się zadziwiająco dużo rudawej młodzieży)

Batman.


czwartek, 19 sierpnia 2010

Zbiornictwo


Chwila wytchnienia od spraw krzyżujących, od dziwactwa
i zbieractwa.



Wkładamy maski i gazem pędzimy na Czyste, na ul. Prądzyńskiego, aby rzucić kilka ostatnich spojrzeń na dwa imponujące zbiorniki gazu w ich oryginalnej - XIX-wiecznej postaci. Mają zostać niebawem przerobione
na zbiorniki ludzi - na lofty.
I dobrze. To zdecydowanie lepsza alternatywa, niż przerobienie ich w kupę gruzu (w obowiązujący standart konserwacji zabytków Dzielnicy Zachodniej). Niezwykłe budowle, stracą co prawda swój malowniczy charakter typu: "zagrożenie budowlane wstęp wzbroniony", no, ale coś za coś... a stołeczni foto-ekstremaliści, czy lokalne narkomany mogą sobie przecież łatwo znaleźć nowy stary industrial na przygody.

X     

Garść historii:
Warszawski Zakład Gazowy Nr 2 (na Czystem) powstał w 1888 roku.
Sprawcą byli Niemcy z  Towarzystwa Kontynentalnego w Dessau (ówcześni warszawscy monopoliści - sprawcy także gazowni nr 1 na Powiślu).
Był największą i najnowocześniejszą gazownią rozbiorowej Polski.
Po odzyskaniu niepodległości, Niemcom odebrano możliwość dalszego gazowania i gazowaliśmy się sami. Niemce wróciły w 1939 i tą pauzę odebrali sobie z nawiązką a w 6 lat później my odebraliśmy im to co oni nam
a na dokładkę przy gazowni uruchomiono mini elektrownię.


Kurek z gazem płynącym z wolskich zbiorników zakręcono ostatecznie w 1978 roku, wraz z rezygnacją produkcji gazu ziemnego (w '70 r. z węglowego).
Obecnie Pegienigi zajmują się tylko dystrybucją gazu a kurkiem bawią się daleko stąd, w kierunku przeciwnym do zachodzącego (zazwyczaj) słońca.


Lata siedemdziesiąte to również okres wielkiej czystki: wyburzano zabytkowe budynki, złomowano sprzęt i maszyny. Bohatersko powstrzymał je ówczesny warszawski konserwator i to głównie jemu zawdzięczmy, że jest w ogóle na co teraz rzucać spojrzenia.
W 1977 roku ocalałe zabytki techniki zgromadzono w budynkach d. aparatowni
i tłoczni gazu - w bardzobardzobardzobardzo fajnym muzeum gazowania.
Niestety od jakiegoś czasu Pegienigi robią straszne ceregiele, aby je zwiedzić. Teren na Kasprzaka stał się niemal supertajnym obiektem militarnym (w opinii jego właściciela, oczywiście.. ;)


Oba symbole industrialnego dziedzictwa Woli - rotundy - zostały podarowane fundacji "Warszawa walczy". Fundacja walczyła z różnymi pomysłami na ich wykorzystanie (muzeum, panorama, biura, itede), aż w końcu poległa: metalowe, teleskopowe zbiorniki wewnętrzne spylila na złom (tak ludzie mówią, ja tylko życzliwie donoszę) a ich zewnętrzne, ceglane opakowania sprzedała osobie prywatnej. Osoba zaś zamontowała ciecia z tabliczką "teren prywatny" i czekała aż zbiorniki się zawalą. Straciła cierpliwość po 15 latach czekania, bo nie przewidziała, że cegły od Kazimierza Granzowa są nieśmiertelne.
W końcu osobie zaświtała idea loftów.

Projekty są całkiem fajne. 

X     

Budowa rusza "lada chwila" od jesieni 2009 roku, więc z tym początkowym pośpiechem zbyt się spieszyć raczej nie trzeba.
Bo co nagle to po diable.

X

Czy wiesz, że...?
... że w ogóle to najlepiej po garść historii sięgnąć do Zeszytów wolskich lub specjalistycznych stron zajmujących się odpisywaniem ze źródeł, typu warszawa1939.pl lub madeinwola.waw.pl 


Ponieważ jeszcze nie nadszedła chwila na tradycyjną garść przeźroczy
to w zastępstwie można długo nie wychodzić z podziwu nad gazowymi zdjęciami niejakiego Heihachiego lub Szimiego osiemdziesiątego drugiego.



środa, 18 sierpnia 2010

Rozsądna alternatywa

W związku 
z gwałtownym spadkiem temperatury, 
dzielnica Wola proponuje
szybkie i gładkie rozwiązanie narodowego supła, 
który się zapętlał grubymi nićmi 
przez ostatnie tygodnie.


Na Odolanach
, na ulicy Ordona (tak, tak - to ten od pieśniarki Ordonówny) marnuje się bardzo solidny i niezwykłej urody krzyż. Jest cały z żelaza i bardzo solidny. Formalnie nieco archaiczny, lekko hasiorowy, lecz przy panującym obecnie relatywiźmie estetycznym i po dodaniu treści, którą klarownie symbolizuje, jest krzyżem wręcz idealnym.

Lokalizacja jest niezwykle atrakcyjna. - Odolany zarastają obecnie nowymi osiedlami, powstają nowe banki, sklepy, place gier i zabaw, burzy się stare, nikomu już niepotrzebne fabryki, wyludniają się całe ulice i tzw. obskurne rudery. Nowi odolanie będą potrzebować symbolu spajającego ich lokalną społeczność a także magnesu przyciągającego tutaj wszystkich Polaków. Czy istnieje lepszy symbol niż ten?

Przyjrzyjmy się także jego arcypolskiej historii.
Najprawdopodobniej ten właśnie krzyż przekazywał przed wojną energię elektryczną pobliskiej fabryce "Visa", Lilpopa, przędzalni "Wola" i wielu innym fabryczkom i zakładom,
w których uczestniczyły nasze pradziady...
A nie jest wykluczone, że jego historia sięga jeszcze głębiej...
- być może przekazywał prąd powstańcom listopadowym, królom elekcyjnym i wiatrakom holenderskim? kto wie...

Dodatkową atrakcją miejsca jest pobliska obecność na ul. Kasprzaka słynnych rzeźb do samodzielnego montażu, które stoją tam od lat 60tych ubiegłego stulecia i wciąż na coś czekają. Być może otwarcie krzyża na ul. Ordona również dla nich okaże się wielką szansą na podniesienie oglądalności? Tym bardziej, że zarówno krzyż, jak i niektóre rzeźby są zadziwiająco spójne formalnie.


 Był to specjalny dodatek do Lokalnego Obserwatora, którego następny numer ukaże się lada dzień i noc. 


wtorek, 17 sierpnia 2010

Ułatwiacz Flesza

Bardzo przyjemny, super prosty, cukierkowo-landrynkowy budownik sajtów we flashu Wix chciałbym zachwalić.
Dla niechętnych kodowaniu robaczków, zapuszczaniu się w mroczne, przyprószone łupieżem zaułki dla programistów, jest to przełom. Mogą błyskawicznie zmajstrować całkiem porządną, efektowną stronę
i dalej pozostawać w błogosławionej ignorancji.
Wszystko oparte jest na dowolnie modyfikowalnych templejtach (np. tak jak w blogerze) - zrobienie prostego portfolio lub galerii to betka. Dużym minusem jest brak polskich ogonków w txcie (tylko "ł" działa), ale z czasem pewnie to karygodne zaniedbanie zostanie naprawione.

Testowałem wczoraj wixa na zwierzętach i wyszedłem z testów cało, bez najmniejszego draśnięcia. Dlatego polecam z czystem sumieniem.
Do testów użyłem starych zdjęć z Odolan magicznych (i paru innych kolejowych) uzupełnionych cytatami z "Pogotowia Technicznego", pełnych napięcia i nagłych zwrotów akcji dzienników pogotowia dla wykolejonych, znalezionego onegdaj na Odolanach.

Oto Vłala!