Pokazywanie postów oznaczonych etykietą autor/autor. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą autor/autor. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 grudnia 2010

Flegmatyczne logo


W dzień pogańskiego święta swiatła, zwanego w czasach postpogańskich "najkrótszym dniem w roku", zatoczymy się w małe kółeczko w temacie
loga dzielnicy zachodniej.


Obserwatorzy poddali dzisiaj bezdenną głębokość tego znaku drobiazgowym badaniom. Poniżej wnioski oraz oświadczenie komisji katastralnej Lokalnego Obserwatorstwa.

1. Synteza poprzez analizę — użycie w charakterze logo mapy Woli dyskryminuje i oszczerza mieszkańcow następujących dzielnic: Bemowo, Żoliborz i Ochota.

2. Tej pierwszej rąbnięto kawałek ulicy Dźwigowej (kradzież dot. posesji nr 51, 61 i 53), następnie dwa zbiorniki mazutu na terenie ciepłowni przy Połczyńskiej, zaś dalej na północ — kilkanaście ogódków działkowych pomiędzy ulicami Dywizjonu 303 a Ks. Bolesława oraz kawałek Fortu Bema.

3. Mieszkańcom dzielnicy inteligentów & intelektualistów zabrano kilkadziesiąt nagrobków na Powązkach Wojskowych, końcowkę Elbląskiej
i kilkusetmetrowy odcinek po płn. stronie ul. Duchnickiej.

4. Najbardziej poszkodowana została Ochota. Odebrano jej ok. 2 km pasmo po płd. stronie Al. Jerozolimskich, część Spiskiej, Sękocińskiej i Grzymały, odrobinę Chylońskiej i szczyptę, modnej ostatnio,  Na Bateryjce.

5. Środmieście i Ursus, rownież trochę straciły, ale obie te dzielnice jakoś sobie z tym na pewno poradzą (Środmieście jest na tyle bogate, że stać go na mały uszczerbek na Alei JP2, zaś Ursus jest dzielnicą na tyle świeżą
i nieopierzoną, że i tak się nie połapie).

6. Padła także mijanka z prawdą na kolorach.
Według buka stylów, zamieszczonego na stronie urzędu, ciężar kolorystyczny loga wynosi: Cjan=100, Madżenta=80, Yeloł & Blek=0.
Lokalni zalustrowali piptką iż podane tam próbki kolorów, wykazują w istocie : C=85,88, M=73,33 (Y & K są prawdziwe). Uśrednione kłamstwo CMYKacyjne wynosi aż 10,395 procenta!


***

Do wnioskowania załączmy wykresy, na bazie których oparliśmy nasze popatrzenie.

zał. A. Obrys granic Woli zaczerpnięty
z najdokładniejszej obecnie mapy — z urz. miasta (kolor zielony), dodatkowo pogrubiony do rozmiaru linii z loga (kol. czerwony).

Zał. B. Oryginalne logo Woli (kol. niebieski) plus nutka zieleni
z urz. miasta.



Zał. C. Zieleń, czerwień i błękit na jednej kupie, precyzyjnie naświetlające łupieżcze podboje błękitnej (onegdaj czerwonej) dzielnicy.

***

Niestety, jeśli wprowadza się do obiegu tak nowatorski logotyp — nowatorski nie tylko od strony logiki, inwencji, estetyki, przedefiniowania pojęcia "SYNTEZA", ale też zwykłego instynktu samozachowawczego — należy się liczyć z tym, że ktoś się nim wreszcie porządnie zachwyci
i przejedzie wykrywaczem kłamstw.
Akurat w redakcji Lokalnych są tysiące miłośników map i logotypów, poszukiwaczy prawd i proporcji — stąd ta skromna notka.

Było dać sam napis — słowo "wola" ma wystarczająco dużo uroku, przemawia krótko i treściwie, i nie potrzebuje dalszych ozdóbek, obróbek.

Było dać wiatraka.

Było dać obrys Reduty Sowińskiego, skoro koniecznie już musiało być konturowo. Poza tym plan reduty jest o wiele bardziej seksowny, niż ta niebieska flegma, a i samo miejsce odegrało kiedyś znaczącą rolę.. Na prawie każdej mapie Wawy od połowy XIX w. nazwa "Wola" stawiana była właśnie w tym miejscu (niezależnie, czy była to mapa ruska, niemiecka, czy polski WIG).
Bylo wziąć starą mapę, bo tam czekał gotowy znak.


No, ale nie byłoby wtedy nowatorsko, nie byłoby synergicznie:
nie byłoby e-loga!


wtorek, 23 listopada 2010

Cyrk Reduty > szybka flegma


Ponieważ dział turystyczny LO jest zasypywany listami od czytelników z prośbami o rozświetlenie sensu poprzedniego mówienia na temat Reduty Oriona
(że dłużyzny i że nie idzie tego ogarnąć), kolegium redaktorków naszykowało szybką pigułę z głównemi gwoździami programu, która — jak w każdym porządnym cyrku — dzieli gwoździe na numery.
Może to nawet i lepiej, bo będziemy mogli się do tych numerów odnosić
w kolejnych programach używając tylko szybkich i zgrabnych cyferek zamiast czasochłonnych wielosłowów. Tym samym, więcej nie będziemy się już musieli wzbijać ponad pułap 6 tys. literek (czyli ponad pułap do ogarnięcia).


Pamiątka z czasów Big Bang znaleziona przez archeonautów z Reduty Oriona.


Uwaga! Prosimy uważnie nastawić oczy na odbiór!


1. Ordon Julian nie umarł za pierwszym razem, tj. gdy wysadzil się
6 września 1831 roku. Udało mu się to dopiero 56 lat później, tj. 4 maja 1887. Popełnił śmierć podczas próby wysadzenia katedry we Florencji.


2. Umieranie. Związane z tą czynnością zamieszanie zawdzięczamy największemu specowi od narodowego marketingu, Litwinowi Adamowi Mickiewiczowi i jego wierszowi "Reduta Oriona" (o śmierci Ordona nr jeden). Dopiero po odejściu wieszcza nieśmierć artylerzysty mogła zostać upubliczniona. Ten fakt i tak musiał się przegryzać w Narodowej Świadomości przez następnych kilkadziesiąt lat, bo nawet dramatyczne dementi wystosowane przez sam podmiot liryczny, tzn. potwierdzenie Ordona samobójstwem, że jednak jest zdrów i cały (jego śmierć druga
i dotychczas ostatnia) nie zmieniła od razu nastawienia Świadomości.


3. Reduta 54 nie była redutą tylko dziełem. Jednak nie takim jak np. "Reduta Oriona" Mickiewicza lecz dziełem fortecznym — typu szaniec ziemny polowy sześcioboczny zamknięty — czyli w sumie była redutą,
ale redutą nieoczywistą (o czym najdobitniej świadczą jej losy).
Za to na 100 procent można stwierdzić, że nie była ani lunetą, ani redanem, ani czymkolwiek innym z przebogatego wachlarza termnologii fortyfikacyjnej. (Ta terminologia nie ma większego znaczenia w kontekście rekreacyjno-turystycznym, lecz czasami się przydaje —chociażby wtedy, aby rozmawiając z napotkanym na szlaku fortyfikacjonistą nie używać sformułowań typu "ten pagórek z dziurką i takim tym na okrągłej podmurówce z jakiegoś czegoś").
Ą żenerale, "L'Obserwator" jest zdecydowanie przeciwny używaniu fachowej terminologii podczas prostych wycieczek. Wlaściwie to jest przeciwny wszystkim terminologiom.


4. Miejsce. Przez lata zatarło się z warszawskiego krajobrazu. Przede wszystkim przyczynili się do tego Moskale: najpierw redutę zniewolili
— następnie —zniwelowali. Oprócz tego, w rejonie Mszczonowskiej postawili w 1847 r. "Pomnik Szturmu Warszawy" (ku chwale ich zwycięstwa
w roku 1831).
Z kolei my, gdy tylko Polska zrzuciła kajdany, zniwelowaliśmy ruski pomnik. W latach '30-tych, w jego miejsce postawiliśmy własny, informujący, że tu właśnie wyleciała Reduta Ordona. Obelisk stoi tuż obok przystanku wukadki o nazwie, a jakże, "Reduta Ordona"; miejsce znane i popularne — tysiące warszawiaków i blogerów 6 IX składa tu kwiaty).
Wlaściwie to nie wiadomo, dlaczego akurat tutaj zdcydowano o reaktywacji reduty 54. Może dlatego, że miejsce podświadomie wiązalo się ówczesnym władzom z pojęciem "pomnik"? Może w 1937 r. spieszono się z odłonięciem pomnika na kolejną rocznicę powstania listopadowego? Dlatego, że nie było wtedy sajtu Google Maps i mapywig.org?... Trudno teraz znaleźć jednoznaczną opowiedź. W każdym razie, od '37 roku reduta była tam i już (przynajmniej inskrypcja nie wspominała o śmierci Ordona, tylko samym fakcie wybuchu prochowni).

Gdy nadjechały nowe czasy i nowa RP, w 1998 r. podjęto próbę precycyjnego określenia lokalizacji szańca: po drugiej stronie Alej powstała świątynia handlu "Reduta". Koncepcja się nawet przyjęła i przez kilka następnych lat stanowiła wzorcowy obiekte kultu, dla mieszkańców zachodniego downtownu szczególnie. Jednak w 2005 r. punkt ciężkości miejscowego kultu wraca na płd. stronę Al. Jerozolimskich, wraz z otwarciem tureckiego Blumiasta.
Wtedy też zaczynają pojawiać się pierwsze pogłoski, szepty i popiskiwania wykrywaczy metali. Martwy dotychczas rejon ulicy Nabateryjkowej
i Żwirowej zaczyna tętnić podziemnym życiem...


5. Ojcostwo. Pierwszym – historycznym — i zarazem bardzo rzetelnym tekstem, który precycyjnie określa miejsce, w którym znajdowała się reduta 54 jest artykuł Marcina Zdrojewskiego, zamieszczony w "Zeszytach wolskich" z 2006 r. W tym samym nrz-e wypowiada się również Największy Żyjący Autorytet w Dziedzinie Warszawskich Fortyfikacji, Stefan Fuglewicz (vel wirtualny "S.Fug"). Potwierdza trafność spostrzeżeń p. Zdrojewskiego a dodatkowo
— jako ówczesny szef warszawskiego oddz. Tow. Przyjaciół Fortyfikacji — przedstawia szczegółową koncepcję ochrony i zagospadarowania terenu.
Nachętniej żurnalisty "Lok.Obserwatora" zacytowałyby tutaj oba te teksty, ale nie zmieściłyby się w formule szybkiej flegmy (4678 gwoździ, dotychczas).
Szczególnie art. S. Fuglewicza jest, na swój sposób, bardzo inspirujacy:
— Ze wszystkich jego koncepcji i postulatów zealizowano NIC!
(null—zero—niente)...

Jeden z wielu entuzjastycznych dołków.
Temat Ordonówny znika z anteny aż na 4 lata. Wyjątkiem jest artykuł w Rzepie z 2008 roku
i o rok późniejszy z grudnia 2009 w ŻW,
gdzie oprócz ostrego naświetlenia historią pojawiają się pogłoski, że tą Redutę to w ogóle odnaleziono henhenhen... (ale autor art. niestety nie podaje żadnych konkretów; inną ciekawostką tego tekstu jest określanie detektorowych hien mianem "grona
entuzjastów").

Za to w rejonie Na Bateryjki piszczałki piszczały, dołki po dzikich archeologach przybywały a ostatnio — wraz z budową meczetu — rozgorzał tłum fanatyków religijnych (tu mały tip: i nie są to czciciele pólksiężyca).
To wszystko rozgrywa się 2 kilometry od Pałacu Kultury.
W samym sercu Afryki.


6. 2010: reaktywacja Ordona.
W marcu, Euroislamiści z PL sieciują kopię artykułu z Rzepy.

Za to w maju, ukazuje się tekst Artura Nadolskiego (pisarza chłodnej książki, varsavianisty, wolaka) na temat  prawidłowej lokalizacji legendarnego Klubu 54 Juliana Ordona. Artykuł jest powielany w rożnych serwisach — od fanów koranu po Wikipedię, zaś jego treść brawurową mieszanką samlpli
o następujących proporcjach:
1. Wiersz Adama: 10 procent
2. "Historia Woli": 30 procent
3. Ustalenia Zdrojewskiego i Fuglewicza z "Zeszytów wolskich": 30 proc.
4. Wikipedia i inne źródła z netu: 20 proc.
5. Retoryczne stwierdznie: 0,5 procenta
6. Pięć finałowych wniosków autora  — pozostałe cyferki.

W żadnym ze składników powyższego koktajlu nie występuje nazwisko Zdrojewski, nawet litery "Z" jest tutaj podejrzanie mało. Fuglewicz
po nazwisku także się nie załapał. Jedyne ciało, pojawiające się w artykule
to TPF i to w kontekście niewiadmo jakim.
Oczywiście występują nazwiska już od dawna nieżyjące: Mickiewicz, Garibaldi, Dobrzelewski (major), Tuchaczewski (pradziad), Sowiński (Reduta), Ordon, Ordon, Ordon a także Ordon (Julian Konstanty).
Należy jednak oddać varsavianiście honor za użycie bardzo wysokiego zbiorowiska anonimowych nazwisk poddnych wysokiej kompresji. Występują w następujących zestawach: starożytni Grecy i Rzymianie,
XIX-wieczni polegli Polacy — zabici Rosjanie. Bohaterzy Września i Zesłańcy Syberyjscy (piechurzy z gminu i kozaccy kozacy są nie sparowani).

Jest jednak jeszcze jedno ciało i to ciało nadrzędne: p. Artur Nadolski (aka Napisal Artur Nadolski i Autor Artur Nadolski). To przecież dzięki jego odkryciom odkryć innych i popisywniu źrodeł prawda o prawidłowych współrzędnych szańca 54 zobaczyła slońce. To dzięki niemu jest teraz taki chyr na Redutę.

Po prostu Zdrojewski odkrył tą lokalizację za wcześnie. Taki 2006 rok brzmi nijako i łatwo go pomylić z jakimś innym rokiem. Ponadto, można podejrzewać, iż tego odkrycia nie dokonal na 5 min. przed zesłaniem "Zeszytów wolskich" do druku, ale znacznie wcześniej. A to stawia go już zdecydowanie poza pierwszą ligą odkrywców. Prawdziwy XXI-wieczny odkrywca nigdy nie pozwoliłby sobie na falstart.
Sam pan jesteś sobie winien panie Marcinie. Trzeba było się przyczaić
i poczekać na opowiedni moment — taki rok 2010 brzmi chwytliwie,
w dodatku w przyszłym roku odbędzie się okrągłe obchodzenie powstawania
w listopadzie.
Autor Nadolski też powinien się mieć na baczności, bo media są już trochę zdeinteressmowane jego majowym odkryciem odkrycia. Od wczoraj — na scenie nowoczesnych odkrywców brylują odkrywcy kolejni (w dodatku brylujący bezpośrednio pod powierzchnią Bateryjki) — dyrektor warszawskiego PMA Brzeziński Wojciech, jego v-ce Borkowski
oraz kustosz Migal...
A nie wiadomo co się będzie działo, gdy na działo wstąpi ktoś niespodziewanie inny... ktoś, kto pokaże jakieś pożółte papiery i upomni
o działa działkę?...
Co jeśli Na Bateryjkę przybędą z Rosji potomkowie strzelców 2. korpusu piechoty barona Kreutza i kategorycznie upomną się o kości?...
A co jeśli na polowanie na Ochocie będzie miał ochotę ochotnik Cat z Białą Łatką?!

Jedno jest pewne: im bliżej krągłości przyszłego listopada,
tym bardziej będzie się zagęszczać atmosfera wokół Strefy 54.

Na koniec przeglądu stołecznych gwiazd odkrywki jeszcze jeden link odkrywający. Nadciąga z niespodziewanego kierunku, bo ze strony zepsutego do szpiku percepcji TVN-u, który jako jedyny  opisał przyzwoity wariant historii odkrycia. Całkowicie pominął tegorocznych redutowych egotriperów, oddał za to głos naszemu Zdrojewskiemu faworytowi.


7. Ostatnia flegma jest dla wszystkich wymienionych wyżej, którzy używają wehikułu czasu kompletnie ignorując zasady jego obsługi. A także lekceważą prawo pierwokupu — uniwersalne i działające w podróży przez jakąkolwiek dziewicę.
Bo — po pierwsze — i tak każdą już gruntownie odkrył jakiś Leonardo.
W przypadku Ordonówny odkrywał ją pan W. z Nabateryjki nr 10
(i to już połowie lat 80-tych ją odkrywał).
Po drugie: zawsze może was trafić jakiś złośliwy kubeł żółci wystrzelony
z najodleglejszego zakątka sieci, oddalonego milony terabajtów od pasma Oriona.


8. Na rozluźnienie, bardzo fajny i związany z bateriami link: codzienna relacja z postępów prac archeologicznych Na Batryjce. Bardzo rzeczowa i pozbawiona ozdobników relacja. Poza tym archeonauci tacy są koooool & soł kjuuuut...
A ich praca jest taka fajna & soł fantastic!

Główna kamera Oriona. Ciekawa jest tabliczka
z epoki poprzedzającej kręcenie okręgłem stołem,
ze zmyłkowym maskująco imieniem bohatera.
Przy okazji: Wczoraj, Lokalne Obserwatory (następny numer wkrótce) byli popatrzeć
w batryjkę. Całe szczęście, że są tam poukrywane kamery, bo na terenie wykopalisk żywego ducha i sytuacja wprost wymarzona dla jakiegoś "grona entuzjastów".
Od lokalnych bateryjek dowiedzieliśmy się,
że w łikend co prawda zajrzala tam miejska straż, ale tylko na chwilę i tylko po to, aby żeby zerwać plakaty, którymi mieszkańcy krzyczą
o dziejową sprawiedliwość.
(O co się w ogóle rozchodzi, poinformujemy
w kolejnej odsłonie cyrku).


* * *


Obserwator ma nadzieję, iż treść jest teraz dostatecznie krótka
i klarowna.

Później nastąpią jeszcze mapki (a lot of mapki), przypisy, komentarze do przypisów, przepisy na pasztet z gliny i inne potrawy z ceramiki budowlanej. Będą też kolejne syntezy.

Przypisy zaczniemy od razu, od dwóch szybkich linków:

— Pierwszy opowiada o Ordonie w formie konwersacji.
— Drugi jest monologiem i posiada bardzo przyjemny styl — styl, który Lokalni Obserwatorzy bardzo cenią.

Dla porządku: (żeby ktoś nie odniósł łatwego wrażenia) link został przyswojony już po napisaniu powyższej syntezy — bo dużo wniosków i podpatrywań jest identycznych z obserwacjami Obserwatora, w dodatku są
o wiele wcześniejsze. Obserwatorstwo, zawsze przywiązuje naduwagę do czyjegoś pierszeństwa i innych
©-rajtów. Niniejszym składamy autorowi tego tego txtu siarczysty pokłon i dziękujemy za pokrewne zrozumowanie redut oriońskich! :)


_______________________________________
Nasz barokowy bufet parowy cały czas działa!
Serdecznie zapraszamy do schrupania jakiejś, palce lizać, cegiełki!


sobota, 14 sierpnia 2010

Kampania > suplment

Na początek małe dementi.
Po komisyjnym, precyzyjnym (za pomocą droższej linijki) zmierzeniu długości podpisu Projektanta Misia, komisja ustala ostatecznie jego długość na 33, 5 cm. Zwycięzcą nadal pozostaje J. Miś, lecz jego dystans do zajmującego 2 miejsce A. Pągowskiego© zmniejszył się do 55 mm.

Drugie drobne sprostowanie związane jest z wnioskami po lekturze pozostałych plakatów w konkursie o kampanii.
Otóż ocena naszej komisji z grubsza pokrywa się z oceną ich komisji: laury dla Misia są jak najbardziej zasłużone. Brawo! W ten sposób oszczędzono społeczeństwu bardziej ekstremalnych przygód esetetyczno-intelektualnych.
Szkoda, że pyskata komentatorka Anita nie powiedziała dotychczas ani słowa nt. zagadkowego  kontekstu całej kampanii. Być może brawa dla Misia byłyby wtedy głośniejsze. Rozumiem, że to styl  retoryki, który wybrała - typowy dla każdego anonimowgo komentatora - nie pozwala jej na ujawnienie społeczeństwu całej prawdy. Szkoda, bo taki egoizm może poczynić wielkie straty nie tylko Pani znajomościom wśrod bohemy, ale dla wszystkich - właśnie raczkujących - następców Polskiej Szkoły Plagiatu©.

Na deser, slajd z pierwszą społeczną reakcją na omawiany tutaj temat. Reakcja zauważona, gdy komisja zebrała się z okazji linijki.
I żeby nie bylo, ze to ja, bo to nie ja. I moi ludzie raczej też nie.


Moim zdaniem to dobrze, że ten plakat wzbudza takie emocje. Na zwykłych plakatach, nawet na tych zagranicznych, społeczeństwo potrafi jedynie dodać od siebie jakąś lakoniczną swastykę, gwiazdę Dawida lub zamalować zęba modelce. A tutaj mamy pełnozdaniową interakcję! Być może niebawem pojawią się fankluby bezpiecznego niejechania, dyskusje panelowe, pluszowe maskotki itede.. 

To chiba powód do radości, prawda?

Komiksiarze na słupach i w cywilu



Przed skonsumowaniem B. Canaletto, odbyła się chwila zadumy nad plakatem wyrysowanym przez Przemka Truścińskiego "Trusta".

Tak więc podpis autora oceniam na piątkę z plusem! 
Jest estetyczny, starannie wykreślony odręcznym pismem, nie narzuca się nachalnie odbiorcy zmuszając go do oceny jakości użytej w nim czcionki, niczym nie wymachuje, nie strzela w potylicę, po prostu stoi skromnie na uboczu przy kolumnie głośnikowej a - co najważniejsze - ma zaledwie 7 do 8 centymetrów!

Plakat promuje Koncert promujący i niestety jest już trochę nieaktualny. Jest za to tak fajny i charakterystyczny, że gdyby nie podpis, pomyślałbym, iż jego autorem jest inna postać komiksu - Gawronkiewicz Krzysztof. 

Tak, czy siak, pomimo wzajemnych wpływów i influencji, ten plakat jest wart długiego wiszenia na słupach, w internecie i telewizorze.

x x x x

A skoro chwila zadumy zapromieniła również w kierunku K. Gawronkiwicza, to z radością wyświetlę kilka slajdów z prywatnego życia twórcy na rowerze na tzw. przejażdżce z tzw. koleżanką.
Zobaczymy pełen napięcia moment wyczekiwania na zielone, śmiałe przekrocznie granicy pomiędzy Wolą a Środmieściem i dynamiczny skręt pod arkady budynku Nowolipki 12.

Zdarzenie zarejestrowane 16.07.2010, pomiędzy godz. 19:09:59 a 19:10:31 na ul. Nowolipki róg al. Jana Pawła, [52°14'41.24"N  20°59'26.93"E]


Kanałek

 Z cyklu: porozmawiajmy o sztuce krajowej 

Wczorajsze tropienie rozmiarów autorów doprowadziło mnie do podziwiania wystawy stojącej przed urzędem Woli. Sztuka w starym, dobrym stylu, wszystko odrobione do najdrobniejszego detalu, bez zbędnych przekłamań i intrpretacji - i domki, i drzewka, i chmurki a nawet ludziki i zwierzątka. Taka przejrzystość zadowoli nawet najbardziej wybrednego smakosza, z Rezydentem-Komentatorem na czele ;).

Autorami prezentowanych dzieł są A. Ring i B. Tropiło (21 cm, ale należy wziąć pod uwagę, że to suma dwóch członów), którzy sfotografowali obrazy niejakiego B. Canaletta. Zdjęcia prezentują miasto Warszawa w czasach przed zburzeniem jej przez Niemców i mocno kojarzą się z obrazami innego autora - Bernardo Bellotto ps. "Kanałek".

Kanałek, zwany też z włoska przez lingwistycznych snobów "Canaletto", był nadwornym fotografem Stanisława Augusta i utrwalał obrazy metodami tradycyjnymi - farbą na płótnie.

A teraz UWAGA!
Achtung!


Smutna wiadomość jest następująca: Bernardo Belotto z całą pewnością nie żyje bo dawno umarł.

Wesoła zaś: prawdopodobnie żyje jego naśladowca,
ów obfotografowany i wywieszony na płocie B. Canaletto! 

Zagadkowy inicjał "B" może ukrywać typowe polskie imię, np. Bogusław lub Bożydar. Gdyby tylko autor fotografowanych obrazów poszedł nieco dalej
i uwolnił się od pośrednictwa fotografów, skrócił  nazwisko
do chwytliwego "Analetto", mógłby zafurorzyć w klubach gejowskich (np. w "Utopii"), gdzie jego lajfszoły malowania dzisiejszej stolicy oprócz furory zbijałby fortunę. A ponieważ na omawianej wystawie są także fotografie obrazów niejakiego Z. Vogla zwanego "Ptaszkiem"* 
to jako para autorska "Analetto&Ptaszek" byliby nie do przebicia przez inne pary szołmeńskie.
No dobrze, ale co jeśli ktoś zapyta, czy pod literą "B" nie kryje się czasem typowo rodzima Barbara lub Biesia? Wtedy "Kanałek" również mogłaby realizować powyższy scenariusz z "Ptaszkiem"), tyle że w klubach dla przeciętnych tirowców (np. w "Sofii" lub "Kokomo").

Okraszam relację tradycyjnym, polskim slajdem,
Vłala!

fot. Autor zdjęcia ©
fot. Autor zdjęcia ©
fot. Autor zdjęcia ©


Rangę wystawie podnosi fakt, iż jest ona wspierana przez Sztiftung fir Dojcz-Polnisze Zusamenarbajt, partnerują jej Zamek Królewski i miasto Drezno, oraz naklejony wydruk z drukarki z pobliskiego urzędu dzielnicy.

____________
* niestety nie zanotowałem autora fotografii, ani długości jego podpisa.